[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Odnoszę wrażenie, że płeć piękna odgrywa w twoim życiu
drugoplanową rolę - drążyła Maggie.
- Nieprawda. Moje projekty uwzględniają potrzeby kobiet. Wiele
powstało właśnie z myślą o nich. Zaraz ci kilka pokażę. - Rozwinął przed nią
plany dwóch małych domków o nazwach Greenwich i Wyspiarz.
Maggie zwróciła uwagę na wyjątkowo racjonalne wykorzystanie
przestrzeni, jak na statku. Pochwaliła zarówno doskonałe pomysły, jak i ciekawą
formę. Przyznała, że niesłusznie nazwała projektowane przez niego budynki
betonowymi pudełkami". Słowa uznania z jej ust sprawiły Jackowi wielką
przyjemność.
- 47 -
S
R
- Dziękuję. Rzeczywiście inspirację stanowiło wyposażenie okrętów.
Budownictwo okrętowe zawsze było moją pasją. Mimo wszystko moje domy
nie dorównują twojemu.
- To nie moja zasługa. Odziedziczyłam go po babci. A ty gdzie mieszkasz
na stałe?
- W bloku nad zatoką Runaway.
- W luksusowym apartamencie?
- Nie, w normalnym mieszkaniu.
- Ale za to posiadasz letnią willę w jednym z najpiękniejszych zakątków
kraju.
- A ty odziedziczysz między innymi farmę bydła i kilka nieruchomości na
Złotym Wybrzeżu.
- Skąd tak wiele o mnie wiesz?
- Wszyscy to wiedzą. - Jack wzruszył obojętnie ramionami.
- Rzeczywiście nie muszę się martwić o przyszłość, chociaż sądzę, że
ojciec wolałby męskiego dziedzica. Pewnie po cichu żałuje, że nikt nie będzie
nosić jego nazwiska, może nawet obawia się, że córka roztrwoni dorobek jego
życia. - Ledwie skończyła ostatnie zdanie, dostrzegła, że rysy Jacka stężały. -
Czyżbym znów popełniła jakąś gafę? - spytała nieśmiało, przerażona nagłą
zmianą nastroju.
- Nie, skądże - mruknął. Kiedy zdjął ze stolika książkę, na podłogę
wypadło zdjęcie atrakcyjnej, wysokiej blondynki, stojącej na pokładzie jachtu.
- To moja starsza siostra, Sylvia - poinformował Jack po nieznośnie
długim milczeniu.
- Rodzona?
- Nie, przybrana. Zostaliśmy adoptowani przez tych samych rodziców, ale
dorastaliśmy razem jak prawdziwe rodzeństwo. Sylvia nadal mieszka z mamą,
obecnie cierpiącą na porażenie neuronów ruchowych. Jej mąż, nasz adopcyjny
ojciec, zmarł kilka lat temu.
- 48 -
S
R
- Chyba dlatego Sylvia ma takie smutne oczy. Piękna kobieta, ale nie ma
w niej radości życia - skomentowała Maggie ze współczuciem. - Wyszła za
mąż?
- Nie - uciął krótko, po czym wziął do ręki model statku w butelce. -
Zastanawiałaś się kiedyś, w jaki sposób został wykonany? - spytał.
- Wielokrotnie - powiedziała zaskoczona nagłą zmianą tematu. - Czy to
twoje dzieło?
- Tak. Pokażę ci, jak go zrobiłem.
Maggie dość szybko odkryła, że willa w Cape Gloucester nie służy
wyłącznie rekreacji. Jack nie tylko wypoczywał, lecz również dość intensywnie
pracował: odbierał i wysyłał korespondencję, dzwonił co najmniej dwa razy
dziennie do biura, sprawdzał kursy giełdowe i zawierał transakcje. Gdy Maggie
od niechcenia rzuciła jakąś trafną uwagę, zaskoczyła go jej doskonała orientacja
na rynku papierów wartościowych. Maggie poinformowała go, że posiada spory
pakiet akcji i z powodzeniem gra na giełdzie. Kiedy usłyszał, ile zarobiła w
przeciągu ostatnich dwunastu miesięcy, aż gwizdnął z wrażenia. Wymieniła
więc jeszcze wszystkie kursy, które ukończyła na uniwersytecie.
- A nie mówiłam, że powinieneś mnie lepiej poznać? - zakończyła z
nieskrywaną dumą. - Aadna buzia to nie jedyny mój atut.
- Miałaś rację! - roześmiał się serdecznie. - Rzeczywiście utarłaś mi nosa.
Od tej rozmowy Jack zaczął poważniej traktować Maggie. Codzienne
pogawędki przybrały bardziej intelektualny charakter. %7ływo dyskutowali o
polityce, religii, interesach i innych ważnych życiowych kwestiach. Maggie
spostrzegła, że Jack czasami ukradkiem bacznie ją obserwuje. Nadal serwował
jej wyszukane dania, rozpieszczał smakołykami. Pewnego dnia poczęstował ją
wykwintnymi owocami morza i pyszną sałatką. Maggie z prawdziwym
zachwytem pochwaliła jego umiejętności kulinarne, spytała, kto go nauczył
gotować.
- 49 -
S
R
- Rodzina, w której się wychowałem, przykładała wielką wagę do
zdrowego odżywiania.
- A znasz swoich biologicznych rodziców?
- Nie. - Jack na moment zastygł bez ruchu z miską sałatki w ręku. - Nigdy
nie próbowałem ich odszukać. Uznałem, że skoro mnie porzucili, nie zasługują
na moje zainteresowanie - dodał pozornie niedbałym tonem, lecz z tak zimnym
błyskiem w oczach, że przez ciało Maggie mimo upału przeszedł zimny dreszcz.
- Nie przyszło ci do głowy, że sytuacja życiowa mogła zmusić twoją
prawdziwą matkę do oddania cię obcym? - zaczęła ostrożnie, w pełni świadoma,
że wkroczyła na grząski grunt. - Na przykład jeśli żyła w biedzie, a jakiś drań
porzucił ją w ciąży. Trzydzieści dwa lata temu sytuacja samotnej matki nie
wyglądała najlepiej.
Jack odchylił się do tyłu, odstawił na stół nietknięte jedzenie. Podobnie
jak podczas pierwszego spotkania, w czasie koncertu jazzowego na nadmorskim
deptaku, sprawiał wrażenie opanowanego, pewnego siebie, władczego
człowieka.
- Cóż ty możesz wiedzieć o tych sprawach?
- Racja, właściwie nic - zapewniła pospiesznie, zakłopotana co najmniej z
dwóch powodów. Po pierwsze, widoczne w twarzy Jacka napięcie powiedziało
jej, że poruszyła niebezpieczny temat, a po drugie, czuła, że coraz bardziej jej na
nim zależy.
- Posłuchaj, Maggie. Nie sprawiłaś mi przykrości. Dawno doszedłem ze
sobą do ładu. Najważniejsze, że dorastałem wśród dobrych ludzi, w kochającej
rodzinie. W jaki sposób do niej trafiłem, nie ma żadnego znaczenia - zapewnił
na koniec z tak szczerym, serdecznym uśmiechem, że uwierzyłaby bez
zastrzeżeń, gdyby nie widziała smutku w jego oczach.
Wkrótce wśród innych zalet i umiejętności Jacka Maggie odkryła u niego
upodobanie do majsterkowania. Za każdym razem, gdy odwiedzał Cape
Gloucester, ulepszał coś w domu lub w najbliższym otoczeniu. Tym razem
- 50 -
S
R
stwierdził, że ogród zdziczał i wymaga intensywnych zabiegów
pielęgnacyjnych. Ponieważ Jack sadził głównie rodzime gatunki, Maggie z
przyjemnością zaglądała do jego podręcznika botaniki, by poznać miejscową
florę. Z dziecinną radością rozpoznawała opisywane rośliny: krajowe wiązy,
śliwki burdekin. Największą przyjemność sprawiło jej odkrycie kilku małych
drzewek o łacińskiej nazwie Guettarda speciosa o pięknie pachnących nocą
kwiatach.
Pewnego wieczoru zasiedli na werandzie po cudownie odświeżającej
kąpieli w wodach przypływu. Ponieważ zapadł już zmrok, Jack zapalił świece,
nalał do oszronionych szklaneczek dżinu z tonikiem i plasterkami cytryny z
własnego ogrodu. Maggie odczytała mu ciekawy fragment z książki:
- Posłuchaj tylko: W Indiach kwiaty Guettarda speciosa są
wykorzystywane do produkcji wonności. Wieczorem drzewko okrywa się
muślinem. Tkanina przez noc nasiąka rosą i wychwytuje wydzielany aromat.
Rano wystarczy ją wyżąć i perfumy gotowe! Brzmi jak poezja, prawda?
Chwytają samą esencję zapachu.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]