[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zbiedniał. . . ! Nie, idiotyzm, nie będę mu przecież życzyć zubożenia, gdybym ja
się wzbogaciła. . . ! I Izunia z tą swoją nóżką i milionami. . .
Dobrze, kochanie powiedziałam z anielską słodyczą.
Nie usłyszał. Robię z niego barana, ciągnę ku sobie i odpycham, co za cholera
jakaś we mnie tkwi, zatruwam mu życie, zamiast je upiększać. . .
Pomyślałam, że Iza odwaliła niezłą robotę.
Dobrze, kochanie!!! ryknęłam straszliwym głosem.
Zatrzymał się nagle w swoim rozpędzie.
Co. . . ?
Mówię, że dobrze. Zgadzam się. Możemy wziąć ślub.
Poważnie mówisz. . . ?
Najpoważniej w świecie. Chcę cię za męża, chcę być dobrą żoną i wyobraz
sobie, że nawet umiem gotować.
Co to ma do rzeczy? Oszalałaś?
Nie. Znam życie. Mężczyzna zle karmiony zniechęca się do swojej kobiety,
nawet jeśli przedtem kochał ją nad życie. Możemy wziąć ten ślub za dwa miesiące.
Wystarczy jeden. Chociaż wolałbym za tydzień.
Ja chcę dwa, Pawełku. . . No dobrze, powiem ci to, co dotychczas ukry-
wałam. Mam w perspektywie posag, a ty przecież nie uwierzysz, że cię kocham
bezinteresownie, jeśli nie przebiję Onassissa. Pieniądze padają na umysł.
Zdaje się, że brak pieniędzy pada na umysł bardziej. Nie mów bzdur. Co to
ma za znaczenie, jak mnie kochasz, nawet gdybyś tylko udawała, że mnie kochasz,
udawaj, byle dobrze. . . No owszem, powiedzmy, że taka, na przykład, Iza udawać
nie musi. . .
W tym miejscu coś mi się zrobiło w sobie.
. . . ale wolę ciebie. Miesiąc. Albo, przysięgam Bogu, przestanę ci wierzyć,
bo nic z tego zrozumieć nie mogę. Dobra, powiem ci prawdę, zacząłem już mieć
kretyńskie podejrzenia, wynająłem ludzi i sprawdziłem cię. . .
Jakim sposobem udało mi się nie udusić na poczekaniu, sama nie mogłam
pojąć. Głosu mi w każdym razie zabrakło.
. . . szlag mnie nie trafił tylko przez przypadek, donieśli, że się spotykasz
z jakimś facetem akurat w momencie, kiedy byłaś u mnie, więc zgadłem, że to nie
ty, tylko twoja siostra. Ty, jako taka, nie masz nikogo innego, nie obrażaj się, zale-
ży mi na tobie jak cholera, w tym stanie można stracić rozum, musiałem wiedzieć,
na czym stoję, bo dlaczego, psiakrew, nie chcesz wyjść za mnie za mąż. . . ?
131
No tak, sytuacja podbramkowa. Potwornie bogaty facet, młody, przystojny,
sympatyczny, oblepiony dziwkami, które na każdym kroku musi z siebie otrzą-
sać, dlaczego normalna kobieta, zakochana w nim całkiem wyraznie, miałaby nie
chcieć go poślubić? Na jego miejscu też bym się dziwiła i wyznajmy uczciwie,
też bym spróbowała sprawdzić. . .
Latał po pokoju, snując różne głupie supozycje i czyniąc mi wyrzuty. Opano-
wałam szok.
Dobrze, miesiąc powiedziałam potulnie i niebezpieczeństwo zostało za-
żegnane.
Ledwo wyszedł, zadzwoniłam do Krystyny. Było zajęte. Odczekałam chwilę,
zadzwoniłam drugi raz. Znowu zajęte. Zaczęłam dzwonić bez przerwy i zajęte
było również bez przerwy, po kwadransie trafił mnie szlag, wyskoczyłam z domu
i pojechałam do niej w płaszczu narzuconym na szlafrok i pantoflach na bosych
nogach.
Otworzyła mi drzwi z podejrzliwym wyrazem twarzy.
Jeżeli ty się pętasz po mieście, to kto, do cholery, wisi u ciebie na słuchaw-
ce. . . ? zaczęła gwałtownie i spojrzała na mój szlafrok. A. . . ! Czyżby. . . ?
Zgaduję, że dzwonimy do siebie nawzajem powiedziałam gniewnie,
zdejmując płaszcz. Mam tego dosyć. . .
Przerwała mi od razu.
Ja też, Andrzej mi zrobił piekło na ziemi, mam bogatego gacha, z którego
doję forsę dla niego, on nie alfons ani żigolak, naplułam mu w twarz i tak dalej.
Coście, u diabła, robili z tym Pawłem, że tak mu wyszło?! Paweł gdzieś polazł
w gronostajach i złotej koronie. . . ?!
O cholera. . . Nie, ale chyba płacił za elektroniczną kuchnię. Nie przypo-
mniałaś mu o mnie?
A ty, kretynko, byłaś w tym czarnym kapeluszu?
Ze skruchą wyznałam, że owszem.
No i masz! A przedtem ja w nim byłam! Nas może być dwie, ale taki kape-
lusz jest jeden na świecie, w dwa nie uwierzy, wstrząsnęło nim. Jedyna pociecha,
że jednak się przejął. Nie ma siły, muszą się spotkać z Pawłem i w ogóle dosyć
tego znikania im z oczu!
No to przecież w tej sprawie zaczęłam do ciebie dzwonić, idiotko! Paweł
mnie przycisnął do muru, bierzemy ten cholerny ślub za miesiąc, mam wyjść za
niego bez posagu?!
Byłby to w końcu jakiś sukces, nie?
Pocałuj mnie w sukces! Jedziemy na okrągły tydzień, a jak będzie trzeba,
to i na trzy. Rób sobie, co chcesz, ta cała Antosia to nasza ostatnia szansa, nie
spasuję przed metą. Mam jechać sama?!
Krystyna była już zdecydowana.
132
Gówno. Też jadę. Ryzyk-fizyk, wykręcę chorobę albo co. Już dwa razy
coś nam dobrze wyszło tylko dzięki temu, że istniejemy w dwóch egzemplarzach,
ta trzezwa moczymorda we Francji i Antoś tutaj. . . mógłby się zrobić uciążliwy.
Dobra, jedziemy i grzebiemy aż do skutku.
* * *
Strych w Perzanowie okazał się całkowicie odkurzony.
Jędruś się złamał z litości, nie mógł patrzeć na nasze galernicze wysiłki, a mo-
że chciał się nas wreszcie pozbyć i mieć w domu święty spokój, bo osobiście,
z pomocą Elżusi i Marty, usunął ten wiekowy kożuch z wierzchu. Głębiej kurz
leżał nadal, nie pozwolił niczego ruszyć z miejsca, rodzinnego skarbu miałyśmy
szukać same.
Już drugiego dnia trafiłyśmy na wielki kufer, w dużym stopniu zapchany pa-
pierami, prasą i korespondencją. Plątały się w tym także jakieś dokumenty, albu-
my, dagerotypy i nawet fotografie.
O, właśnie! zaczęła Krystyna z uciechą i od razu jakby sklęsła w sobie.
Ejże, co to ma znaczyć? Chciałam powiedzieć, że z tego właśnie wygrzebywa-
łam znaczki piętnaście lat temu, ale nic podobnego! W życiu tego nie widziałam!
A gmerałam w kufrze i nawet zastanawiałam się. . . To nie ten kufer, tamten był
mniejszy. Gdzie się podział?
Pewnie, że nie ten, przez głupie piętnaście lat tyle kurzu by się nie nazbie-
rało. Tu gmerałaś, na strychu?
Krystyna zawahała się, popatrzyła na mnie tępo i nagle jakby się ocknęła.
No coś ty? Na strychu, owszem, ale tutaj wcale nie wchodziłam, zamknięte
było. Czekaj. . . On chyba stał w tamtej części, używanej. . .
Podniosłam się, bo siedziałam nad kufrem w kucki, i ruszyłam do drzwi.
Musiałyśmy zgłupieć obie, od korespondencji należało zacząć i taki mia-
łam zamiar jeszcze w Noirmont. Twoje parszywe znaczki wyleciały mi z głowy.
Przypomnij sobie porządnie, skąd brałaś tamte listy ze znaczkami?
Z kuferka. Mniejszego. Nie urósł przecież. Cholera, gdzie on może być?
Mniejszy kuferek stał jak byk w kącie, w zimowej suszarni Elżusi, dokład-
nie zasłonięty wiszącymi na sznurze prześcieradłami. Nie dał się zauważyć, kie-
dy oglądałyśmy pomieszczenie, wychwalając jego uroki. Elżusia robiła pranie
z wielkim upodobaniem i mokre szmaty suszyły się tam bez przerwy.
No tak, to ten stwierdziła Krystyna zawsze tu stał. I ta etażerka ze
starymi czasopismami. I nigdy ich nic nie zasłaniało, mam na myśli dawne czasy.
Zwracam ci uwagę, że zawsze przyjeżdżałyśmy w lecie, na wakacje. Elżu-
133
sia suszyła w sadzie. Bierzemy go do pokoju, ciągnij!
Dość był ciężki, ale we dwie dałyśmy mu radę. Zwlokłyśmy go po schodach
do mojego pokoju i zagłębiłam w nim ręce z wielkim zapałem i bez zwłoki. Kry-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]