[ Pobierz całość w formacie PDF ]
kobiety, której grozi taki skandal! Przypomnij sobie, jak ona wyglądała, jak
wychodziła za mąż. To tak niedawno, nie masz przecież zaników pamięci? Sama
widziałaś, jak przyszła do niego, Stolarek też mógł widzieć. Ona nie ma
pieniędzy, nie mogła mu się opłacać, co robi błędny rycerz w takiej sytuacji? -
Szlag mnie trafi - mruknęłam z furią. Diabeł zachichotał jadowicie. - Zbrodnię
trzeba popełnić inteligentnie, dobrze zatrzeć ślady właśnie ze względu na
dziecko... A ta zbrodnia jest popełniona bardzo inteligentnie... - Bydlę!!! -
wrzasnęłam, zrywając się z miejsca. - Paszoł won stąd!!... Złapałam pudełko z
cyrklami, które leżało na stole przede mną, i nieprzytomna z wściekłości w szale
rzuciłam nim w diabła... - Zwariowałaś?! - spytał z niebotycznym zdumieniem
Janusz. Oprzytomniałam. Diabeł znikł. Dookoła mnie stali Janusz, Wiesio, Kazio,
Leszek i przyglądali mi się w osłupieniu Prawdopodobnie w ferworze dyskusji z
nadprzyrodzonym czynnikiem podnosiłam niekiedy głos.
- Na mózg ci padło? Przekomarzasz się tak sama ze sobą?
- Tu był diabeł -z nim śledztwo. - mruknęłam ponuro. - Omawiałam
- Rany boskie, znów ma halucynacje - powiedział Leszek ze zgrozą. - Wymorduje
całą pracownię! - Jaki diabeł? - zainteresował się Wiesio.
- Zwyczajny, jak diabeł. Z rogami, z ogonem...
- No i co ci powiedział?
- %7łe Kacper jest niewinny. Za to szkalował parę innych osób. - No dobrze, ale
dlaczego rzucasz w diabła moimi cyrklami? - spytał Janusz z głębokim niesmakiem,
wchodząc pod stół Witolda i zbierając rozsypane szczątki. - Gdzie zerownik?! -
ryknął nagle okropnie. - Ten diabeł zabrał?! - Nic nie zabrał, to porządny
diabeł. Masz zerownik, tu leży... - Skąd się pani wziął ten diabeł, dopiero wpół
do jedenastej - zdziwił się Kazio. - O północy to jeszcze rozumiem... Ochłonęłam
nieco po konwersacji ze złym duchem i teraz już byłam gotowa nawet pracować,
żeby tylko nie myśleć. Władze śledcze poszły mi na rękę. Nagle rozpoczął się
gwałtowny spęd pracowników, przy czym panie zaganiano do gabinetu, a panów do
sali konferencyjnej. To zróżnicowanie płci ogromnie nas zaciekawiło. Posłusznie
szłam do gabinetu, kiedy nagle po drodze ujrzałam, że prokurator i kapitan
wchodzą znów do pokoju Olgierda. Nie zamierzałam być przesadnie lojalna, a przy
tym insynuacje diabła zdenerwowały mnie w najwyższym stopniu, więc,
wykorzystując zamieszanie, szybko zawróciłam i weszłam do damskiego WC-tu.
Zajęłam stosowną pozycję, usiłując w miarę możności nie oddychać. - Trzeba
zrobić taki harmonogram nieobecności, bo inaczej tu zwariujemy - powiedział
prokurator. - Nie ma sposobu kogokolwiek wykluczyć... W tym momencie usłyszałam,
że ktoś wszedł do męskiej strony WC-tu, po czym stałam się świadkiem
zdumiewającego zjawiska. W męskiej kabinie rozległy się jakieś dziwne, stłumione
odgłosy, a następnie w damskiej poleciała woda. Nie zdążyłam nawet zastanowić
się nad tym, jakim sposobem to dziwo się dokonało, bo pod drzwiami usłyszałam
głosy milicjantów i musiałam natychmiast wyjść. Nie chciałam, żeby się
ktokolwiek zorientował, że tkwię w WC-cie w śledczych celach. - "Harmonogram
nieobecności, genialne!" - pomyślałam z uznaniem. - "My też..." Do gabinetu
przybyłam ostatnia. Władza ludowa sprowadziła posiłki płci żeńskiej i w obydwóch
pomieszczeniach równocześnie przeprowadzono rewizję osobistą. Długo to trwało, a
przez ten czas na terenie pracowni odbywała się jeszcze Jedna rewizja
nieosobista. Rezultaty zarówno jednej jak i drugiej nie zostały przed nami
ujawnione. Przed samą północą Jarek zdecydował się wreszcie, że go nie było, i
zostaliśmy zwolnieni z posterunku. Cały personel był tak zmęczony, że nikomu się
nawet nie chciało iść na wódkę, za to rozdrapaliśmy taksówki z dwóch postojów.
Nikogo nie zatrzymano, śledztwo w sprawie tajemniczej śmierci Tadeusza zostało
na razie nie rozstrzygnięte... Witold, któremu skończył się właśnie urlop, był
jedynym człowiekiem, przybyłym nazajutrz do pracy punktualnie o wpół do ósmej.
Przyczyny zdumiewającej pustki w pracowni były dla niego niepojęte aż do
przyjścia pani Glebowej, która udzieliła mu wyczerpujących wyjaśnień, wprawiając
go tym w kompletne osłupienie. - Coś podobnego! - mówił, kiedy już zaludniliśmy
nasz pokój. - %7łeby nie to, że nie posądzam pani Glebowej o upodobanie do takich
dowcipów, tobym nie uwierzył. W głowie się nie mieści! I to rzeczywiście ktoś z
was? - Przecież pan zna Matyldę! Przysięgła, że nikogo obcego nie było. - Może
wyszła na chwilę?
- To już milicja dokładnie zbadała. Siedziała jak kamień bez przerwy i tylko raz
weszła do gabinetu, nie zamykając za sobą drzwi. Wtedy właśnie prysnął Jarek,
który cały czas na to czatował, ale zrobił to jeszcze za życia. To znaczy za
życia Tadeusza. Jak wracał, to już go wszyscy zauważyli. - No, no. I nic nie
wiadomo? Kogo oni podejrzewają?
- Wszystkich. My siebie nawzajem też. Diabli wiedzą...
Mimo woli rzuciłam niespokojnie okiem na kąt za stołem Witolda, ale diabła nie
było. Witold siedział na swoim miejscu, oszołomiony, kiwając głową. - No
popatrzcie, a ja przyniosłem plastyk na abażury. Kto by to mógł przypuszczać, że
tu się dzieje coś takiego. - Pokaż plastyk! Gdzie masz?
- A tu. Kawałek, ale mam i taki duży, w arkuszach... Plastyk Witolda wzbudził
szalone zainteresowanie. Kilka dni wcześniej, tuż przed jego okolicznościowym
urlopem, opętał nas szał produkowania lamp stojących. Wynajdywaliśmy przedziwne
możliwości używania najrozmaitszych materiałów niezgodnie z ich przeznaczeniem.
Witold przyniósł wówczas papier, powyginany w bardzo skomplikowany sposób,
pozwalający na uzyskanie ciekawych efektów świetlnych, i teraz mieliśmy zamiar w
taki sam sposób powyginać twardy, sztywny plastyk. Wczorajsza tragedia była już
odległa o całą noc, wracaliśmy do normalnego nastroju i tylko Witold czuł się
jeszcze nieco nieswojo, ale on z kolei nie uczestniczył w sensacyjnych
wydarzeniach, mało znał nieboszczyka, więc też szybko przyszedł do siebie.
Jedyne, co nam od wczoraj pozostało, to dziwna niechęć do pracy. Znacznie
łatwiej było zająć się tworzeniem dziwolągów z plastyku. Obydwaj z Januszem
ucięli kawałek i zaczęli wyginać, co nie okazało się takie proste, jak
początkowo przypuszczali. Obserwując z zainteresowaniem ich wysiłki, rzucaliśmy
różne odkrywcze propozycje. - Może naciąć żyletką? - powiedział Wiesio. - Tak
lekko, po wierzchu. - Nic z tego - odparł Janusz. - Pęka, już próbowałem.
- Przy przykładnicy! Podłóż!...
- Nie, czekaj, przykładnica za gruba. Musi być coś, co ma kant. O, skalówka!
Trzymaj!... - Ale tu ci zjeżdża, trzeba trzymać z drugiej strony!
-Ja przytrzymam ten plastyk, a ty wyginaj!
- Wiesiek, skalówka się obsuwa, trzymaj, do cholery!
- Czym? Nogą? Po chwili już byli zatrudnieni przy tym wszyscy czterej.
Zostawiłam ich, stłoczonych w dziwnych pozycjach przy stole Janusza, i udałam
się do Alicji. Ustaliłyśmy plan działania. Postanowiłyśmy wprowadzić w czyn
genialną myśl prokuratora, sporządzając również harmonogram nieobecności, co nam
powinno przyjść tym łatwiej, że z harmonogramami byłyśmy obeznane. Podzieliłyśmy
pracownię na rejony i każda z nas miała spisać szczegółowo poczynania
przydzielonej części. Następnie zdecydowałyśmy się odbyć konferencję i
przeprowadzić naukowe rozważania o dwunastej na kawie w macierzystym lokalu, na
parterze naszego budynku. Od razu zabrałam się do dzieła, maglując
współpracowników, do których podeszłam dyplomatycznie. Każdy znacznie chętniej
[ Pobierz całość w formacie PDF ]