[ Pobierz całość w formacie PDF ]
stosowny dystans, a w wymaganiach nie folgowała nawet o włos. Przyjrzawszy
się dokładnie stosunkom wzajemnym pani i pokojówki, pani Davis pogodziła się
z sytuacją i nie usiłowała bruzdzić. Ponadto Marietta nie wydała jej się piękna,
a pięknych dziewcząt unikała jak ognia. Marietta była, jej zdaniem, zbyt szczu-
pła, zbyt ciemna, czarnowłosa i czarnooka, z twarzą o rysach nieregularnych, nie
roztaczała żadnych uroków i nie mogła wchodzić do konkurencji. Wdzięku i sek-
sowności Marietty pani Davis nie zdołała zauważyć.
Sama urodą nie grzeszyła nigdy, dobiegłszy zaś czterdziestu siedmiu wiosen,
bardziej wyglądała na upiora niż na kobietę. Z bladą, zaciętą twarzą, z zaciśnięty-
mi wąskimi ustami, z odrobinę zezującymi oczkami pozbawionymi rzęs prezen-
towała nieszczęśliwą właściwość figury. Cała nadwaga, jakiej dorobiła się przez
wszystkie lata życia, znalazła sobie miejsce w biodrach, z tym że biust, osadzony
w wąziutkich ramionkach i chudych żeberkach, wypchnął się do przodu, biodra
zaś, poniżej długiej i cienkiej talii, utworzyły zad jak u dobrze odżywionego per-
szerona. Pani Davis uporczywie usiłowała oceniać te cechy jako atrakcyjne. Zad
był zresztą słabiej widoczny, ponieważ skrywała go w pewnym stopniu szeroka
suknia.
Nadziei na wzajemność pułkownika nie miała żadnej, niemniej jednak sama
jego obecność, jego widok, rozmowy z nim na tematy gospodarskie i uznanie dla
pedanterii przysparzały jej szczęścia bez granic. Zgodnie ze swoim charakterem
pułkownik osobiście wnikał w szczegóły prowadzenia domu i do głowy mu nie
przychodziło, że o czymkolwiek miałaby decydować jego żona. Arabelli to nie
przeszkadzało wcale, zajęta była własnymi sprawami.
Po samobójstwie uwielbianego chlebodawcy pani Davis znienawidziła cały
świat. To świat, wspomagany przez ohydne, podłe społeczeństwo, wpędził go do
grobu. Nieopanowane wybuchy rzekomej rozpaczy Arabelli ułagodziły ją nieco,
aczkolwiek napełniły także lekką nieufnością, miłości do małżonka bowiem nigdy
u niej za jego życia nie dostrzegła. No, ale może po śmierci męża pojęła wreszcie,
co straciła. . .
Po ślubie Arabelli z George em młodszym nieufność pani Emmy silnie się
wzmogła. Tylko dzięki kultywowanej, wyniesionej z Indii, ostrożności Arabella
33
uniknęła kalumnii, plotek i kompromitacji. Serdeczną nienawiść swojej gospody-
ni oczywiście czuła, ale niewiele ją to obchodziło.
Marietta, francuska pokojówka, widziała to wszystko jak na dłoni. Romansu
pani z byłym bratankiem, a obecnie mężem, wprawdzie nie wykryła, ale węszyła
go z całej siły, a w pani Davis czytała jak w otwartej książce. Własne uczucia
skrywała umiejętnie.
Była jedyną córką francuskiego kowala i z racji zawodu ojca, którego kuz-
nia mieściła się tuż przy oberży na uczęszczanym trakcie, od najwcześniejszego
dzieciństwa obracała się między ludzmi. Wiele miała do czynienia z powozami,
a także ich zawartością, która to zawartość, można powiedzieć, uczyła ją życia.
Pod pewnymi względami miała szczęście. Inteligentna i bystra, sztukę czyta-
nia i pisania opanowała w bardzo młodym wieku, kowal bowiem, któremu po-
wodziło się niezle, postanowił kształcić swoich dwóch synów, bezczelnie wyko-
rzystując w tym celu ubogiego nauczyciela. Nauczyciel, udający się do Paryża
piechotą, najgłupiej w świecie wlazł pod powóz przejeżdżającego prokuratora
i złamał nogę. Zaniepokojony prokurator, któremu zależało na opinii, wyasygno-
wał drobną sumę w charakterze odszkodowania, kowal zaś przyobiecał zająć się
ofiarą. Karmiąc użytecznego połamańca przyzwoicie, acz nie luksusowo, trzy-
mał go u siebie tak długo, aż obaj chłopcy opanowali podstawowe umiejętności.
Marietta, zdolniejsza od braci, opanowała je tym bardziej. Spodobały się jej moż-
liwości, jakie otwierało przed nią słowo pisane, i rychło zdołała je docenić.
Miała zaledwie trzynaście lat, kiedy koń podróżującego młodzieńca zgubił
podkowę i okulał, młodzieniec zaś, prowadząc go wielki kawał drogi, obtarł sobie
pięty. W trakcie zabiegów leczniczych wyszło na jaw, iż młody pechowiec nie
wybiera się nigdzie daleko, jego celem jest posiadłość dawnego poborcy podatko-
wego, który zdobył majątek i osiedlił się w pobliskiej okolicy. Unieruchomiony
chwilowo już nawet nie przez konia, ale przez pełną niemożność włożenia butów,
podróżnik wysłał dziewczynkę z liścikiem do małżonki owego poborcy, dziew-
czynka zaś zrobiła sobie przystanek w plenerze, liścik otworzyła i przeczytała.
Wielka miłość tryskała tam z każdego słowa, ponadto wyraznie wychodziło, iż
małżonka poborcy zdecydowała się już opuścić męża i uciec z młodzieńcem. Po
bardzo krótkim namyśle Marietta wiedziała, co należy zrobić.
Szantaż wypadł jej świetnie. Zaczęła od damy, szkalując wyimaginowanego,
tajemniczego złoczyńcę, który dowiedział się o sprawie i żąda za milczenie pięć-
dziesięciu franków. Dama sumą dysponowała, za to inteligencją nie grzeszyła. Na-
stępne pięćdziesiąt franków wyasygnował podobnie przestraszony młodzieniec,
który czym prędzej odjechał na podkutym koniu bez butów, wreszcie rozzuchwa-
lona Marietta dotarła do kantowanego męża i za usługę dostała nawet całe sto fran-
ków. Romans podupadł, innych konsekwencji nie było, szantażystce się upiekło,
zarobione dwieście franków ukryła pieczołowicie i z wielkim zainteresowaniem
zaczęła się rozglądać za następną okazją.
34
Przytrafiła się w rok pózniej. W oberży zatrzymała się zawoalowana dama, na
którą już czekał elegancki wielki pan. Uzyskanie informacji od służby nie stano-
wiło dla Marietty problemu, dama była zamężna, a opis męża w najmniejszym
stopniu nie przypominał wyglądu zewnętrznego oczekującego pana. Przedostała
się bez trudu do pokoju, w którym państwo spożywali posiłek i przyniosła im
wieść hiobową. Otóż dopiero co, przed godziną zaledwie, przejeżdżał tędy jakiś
człowiek, który o nich pytał. Opisał ich z największą dokładnością, wszystko się
zgadza, powiedział, że zatrzyma się na rozstaju, a jej obiecał sto franków, jeśli na
nich doniesie. W razie gdyby tacy państwo przyjechali, ma tam pobiec i powie-
dzieć. . .
Państwo zareagowali prawidłowo, dali jej dwieście franków, żeby nigdzie nie
biegła. Marietta spełniła ich życzenie, do kuzni wróciła wolnym krokiem.
Więcej okazji nie było, bo nielegalnie zakochani jakoś tę okolicę omijali. Za
to, kiedy już doszła do wieku szesnastu lat, oczekujący na naprawę koła następny
młodzieniec, wicehrabia de Noirmont, zauważył jej kuszącą urodę. Okazał swój
zachwyt dostatecznie głęboko, żeby nie zdołała o nim zapomnieć. Wicehrabia
mieszkał w Paryżu.
Dlatego też zaledwie w dwa miesiące pózniej bez chwili namysłu przyjęła
służbę u przejeżdżającej damy której pokojówka pozwoliła sobie na nietakt cięż-
kiego ataku wątroby. Kimś ją należało natychmiast zastąpić. Dama udawała się
do Paryża, Marietta ujrzała przed sobą wielkie nadzieje i w ten sposób rozpoczęła
nowe życie.
Wicehrabiego odnalazła, swoim uczuciom dała ujście, ale nie to było ważne.
Jako pokojówka, sprawna, wręcz utalentowana, sprawdziła się w pełni i pozostała
na tej pierwszej posadzie, zdobywając nowe umiejętności.
Dama, której zdołała się uczepić dzięki wątrobie poprzedniej pokojówki, mia-
ła do dzieci angielską guwernantkę. W ciągu roku Marietta opanowała angielski
język, a przy tym był to język warstwy wykształconej. Od swojej pani nauczy-
ła się manier. Szantażu spróbowała również i prosperowała aż do chwili, kiedy,
rozbestwiona powodzeniem, pozwoliła sobie na lekką przesadę.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]