[ Pobierz całość w formacie PDF ]
obcy. Chocia\ jest wśród nas kilku cudzoziemców. Na przykład sir Wilding, Anglik. Ma du\ą
posiadłość ziemską odziedziczoną po dziadku. Osiadł tu na stałe i pisze ksią\ki. To bardzo sławny
se?or, i bardzo szanowany.
Mówi pan o sir Richardzie Wildingu? Kelner skinął głową.
Tak, istotnie. Znamy go od wielu, wielu lat. W czasie wojny nie było go tutaj, ale potem
wrócił. Oprócz tego, \e pisze, maluje obrazy. Mamy tutaj wielu malarzy. Jest pewien Francuz,
który mieszka w domku na górze, w Santa Dolmea. Jest tak\e Anglik z \oną, po drugiej stronie
wyspy. Ci są bardzo biedni, a obrazy, które on maluje, są bardzo dziwne. Ona rzezbi kamienne
figurki&
Przerwał i rzucił się pędem do stolika w rogu, przy którym przechylone i oparte o kant stołu
krzesło świadczyło o rezerwacji. Chwycił je i odsunął, kłaniając się na powitanie kobiecie, która
zajęła miejsce przy stoliku.
Kobieta podziękowała samym uśmiechem. Chyba niczego nie zamówiła, mimo to kelner oddalił
się natychmiast. Oparła ręce o blat stolika i zapatrzyła się na port.
Llewellyn obserwował ją z niejakim zaskoczeniem.
Miała na sobie haftowany w kwiaty, szmaragdowy hiszpański szal, jak wiele kobiet
spacerujących po ulicy, ale była, w co prawie nie wątpił, albo Amerykanką, albo Angielką. Na tle
pozostałych bywalców kawiarni jej jasna karnacja rzucała się w oczy. Stolik, przy którym usiadła,
był do połowy zasłonięty splątanym gąszczem bugenwilli o koralowych kwiatach. Ka\dy, kto tam
siedział, musiał mieć uczucie, \e patrzy na świat, a właściwie na światła statków i ich odbicie w
wodach portu, z groty porośniętej roślinnością.
Dziewczyna, bo była to bardziej dziewczyna ni\ kobieta, siedziała w absolutnym spokoju, w
pozie biernego oczekiwania. Niebawem kelner przyniósł jej coś do picia. Znów podziękowała
jedynie uśmiechem. Ujęła kieliszek w obie dłonie i, nadal wpatrując się w port, od czasu do czasu
pociągała łyk.
Llewellyn zauwa\ył na jej palcach pierścionki, pojedynczy szmaragd na jednej ręce i wianuszek
brylantów na drugiej. Pod egzotycznym szalem miała na sobie niewyszukaną, czarną sukienkę.
Ani się nie rozglądała, ani nie zwracała uwagi na siedzących wokół niej stałych bywalców
kawiarni, ale tak\e \aden z nich nie obrzucił jej więcej ni\ jednym spojrzeniem. Bez wątpienia była
dobrze znaną postacią.
64
Llewellyn zastanawiał się, kim mogła być. Uwa\ał, \e to trochę niezwykłe, i\ młoda kobieta,
zapewne pochodząca z wy\szej sfery, siedzi tu sama, bez towarzystwa. Do tego widać było, \e nie
jest ani trochę skrępowana i \e roztacza się wokół niej atmosfera kogoś, kto dobrze czuje się w
swojej roli. Mo\e nale\ało oczekiwać, \e za chwilę dołączy do niej jej towarzysz.
Czas upływał, a dziewczyna wcią\ siedziała samotnie. Od czasu do czasu przyzywała lekkim
gestem kelnera i na jej stoliku zjawiała się kolejna porcja alkoholu.
Po godzinie Llewellyn poprosił o rachunek i zaczął zbierać się do wyjścia. Przechodząc obok jej
stolika, spojrzał na nią, ale nie zwróciła na niego najmniejszej uwagi. Popatrywała to na kieliszek,
to na morze, a wyraz jej twarzy pozostawał wcią\ taki sam: daleki i nieobecny.
Kiedy Llewellyn opuścił kawiarnię i ruszył wąską uliczką, prowadzącą do hotelu, nagle
zapragnął wrócić, rzucić jej jakieś słowo, ostrzec. Lecz niby z jakiego powodu przyszło mu do
głowy słowo ostrzec ? Czy\by sądził, \e zagra\ało jej jakieś niebezpieczeństwo?
Potrząsnął głową. Nic w tej chwili nie mógłby zrobić, choć jednak był przekonany, \e ma rację.
2
Dwa tygodnie od tamtego wieczoru Llewellyn Knox nadal przebywał na wyspie. Jego dni były
podobne do siebie jak dwie krople wody. Przechadzał się, odpoczywał, czytał, znów się
przechadzał, spał. Wieczorami po kolacji szedł do portu i przesiadywał w jednej z okolicznych
kawiarni. Prędko wykreślił czytanie z rozkładu dnia. Nie miał nic do czytania.
śył wyłącznie samym sobą, i tak, z czego zdawał sobie sprawę, powinno być. Ale nie był sam.
Był pośród wielu innych takich jak on, był jednym z nich, nawet jeśliby nigdy do nikogo się nie
odezwał. Ani nie szukał, ani nie unikał kontaktów. Rozmawiał z wieloma ludzmi, lecz zawsze
kończyło się na zdawkowej, kurtuazyjnej wymianie zdań. Jego rozmówcy, ludzie tacy jak on,
\yczyli mu dobrze, on równie\ \yczył im dobrze, lecz \adna ze stron nie chciała się mieszać do
cudzego \ycia.
A jednak miał zrobić pewien wyjątek. Otó\ zastanawiał się wcią\ nad dziewczyną, która przyszła
do kawiarni i usiadła przy stoliku pod bugenwillą. Chocia\ odwiedzał ró\ne lokale portowe,
najczęściej przesiadywał w tym, do którego trafił pierwszego dnia swego pobytu na wyspie. Tu, raz
i drugi, udało mu się zobaczyć młodą Angielkę. Przychodziła zawsze póznym wieczorem,
nieodmiennie siadała na tym samym miejscu i, jak zauwa\ył, wychodziła prawie ostatnia. Nie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]