[ Pobierz całość w formacie PDF ]
moje stanowisko w tej sprawie. W tym celu muszę wrócić do tragedii mego życia. Przed
ośmiu laty straciłem w katastrofie lotniczej żonę, syna i córkę. Od tej pory zostało ze
mnie pół nie mówiąc o moim stanie fizycznym. Rodzina była dla mnie wszystkim!
Zięć i synowa byli dla mnie bardzo dobrzy. Robili, co mogli, aby zastąpić mi rodzone
46
dzieci. Ale zdawałem sobie sprawę zwłaszcza ostatnimi czasy że ostatecznie każde
z nich musi żyć własnym życiem.
W gruncie rzeczy jestem sam. Panowie to zrozumieją. Lubię młodzież. Jej widok
sprawia mi przyjemność. Raz czy dwa razy zastanawiałem się już, czy nie zaadoptować
jakiejś dziewczyny lub chłopca. Podczas ostatnich miesięcy polubiłem to biedne dziec-
ko, które zamordowano. Była taka prosta, taka naiwna. Opowiadała mi o swoim życiu,
o swoich przeżyciach. Mówiła o mamusi i o tatusiu, o dzieciństwie spędzonym w ubo-
gim domu& Dzięki niej poznałem świat zupełnie różny od tego, w którym dotych-
czas żyłem! Nigdy się nie skarżyła, nigdy nie czuła się pokrzywdzona. Było to dziec-
ko skromne, dzielne, ciężko pracujące, nie zepsute i urocze. Może nie była damą. Ale na
szczęście nie była wulgarna ani też nie udawała niczego.
Sympatia moja dla Ruby wzrastała. Postanowiłem ją zaadoptować. Ruby miała być
prawnie moją córką. Mam nadzieję, że to tłumaczy mój stosunek do niej i kroki podję-
te przeze mnie, gdy dowiedziałem się o jej zagadkowym zniknięciu.
Przerwał na chwilę. Harper zapytał swoim spokojnym, obiektywnym głosem:
Czy może nam pan powiedzieć, jak pański zięć i synowa przyjęli ten projekt?
Jefferson odpowiedział natychmiast:
Cóż mogli rzec? Może nie byli bardzo zachwyceni tym pomysłem. W tego rodza-
ju sprawach istnieje zazwyczaj dużo przesądów. Ale zachowywali się bardzo porządnie
tak, nawet bardzo porządnie. Nie są bynajmniej zależni ode mnie. Kiedy mój syn się
ożenił, oddałem mu połowę mego majątku. Uważałem to za słuszne. Nie należy dzie-
ciom kazać czekać na swoją śmierć. Potrzeba im pieniędzy, póki są młodzi, a nie dopiero
w średnim wieku. Tak samo postąpiłem z córką Rosamundą. Kiedy uparła się, że wyj-
dzie za biednego człowieka, dałem jej wielki posag w gotówce. Tę kwotę odziedziczył
Mark Gaskell po jej śmierci. Jak panowie zatem widzą, sprawa z punktu widzenia finan-
sowego była całkiem prosta.
Tak, jest całkiem prosta przyznał Harper, lecz w jego głosie dzwięczała pewna
powściągliwość.
Conway Jefferson zareagował natychmiast.
Pan jest innego zdania?
Nie wypada mi zabierać głosu, ale na podstawie doświadczenia wiem, że członko-
wie rodziny zachowują się nieraz bardzo dziwnie.
Ma pan oczywiście rację, ale musi pan zauważyć, że Gaskell i pani Jefferson wła-
ściwie nie stanowią mojej rodziny. Nie są moimi krewnymi.
To oczywiście różnica przyznał Harper.
Conway Jefferson zmrużył oczy.
To nie znaczy, żeby oboje nie uważali mnie za starego wariata. Każdy normalny
człowiek myślałby tak o mnie. Ale nie jestem wariatem. Znam życie. Przy odrobinie wy-
47
kształcenia i wychowania Ruby Keene mogłaby się wszędzie pokazać.
Teraz przemówił Melchett:
Obawiam się, że pan będzie nas uważał za ludzi niedyskretnych i natrętnych. Ale
poznanie wszystkich faktów jest ogromnie ważne dla nas. Pan zamierzał zaadoptować
dziewczynę, ale pan tego jeszcze nie uczynił? Nie wydał pan jeszcze żadnych dyspozy-
cji finansowych?
Domyślam się, do czego pan zmierza. Szuka pan kogoś, kto miałby jakąś korzyść
z powodu śmierci tej dziewczyny? Lecz tutaj ten motyw odpada. Formalności prawne
potrzebne do adopcji były rozpoczęte, ale jeszcze nie zakończone.
Melchett powiedział wolno:
Gdyby zatem panu się coś stało& ?
Jefferson odparł szybko:
To mało prawdopodobne, żeby mnie się coś mogło stać! Jestem kaleką ale nie
jestem chory, chociaż lekarze lubią się mądrzyć i przestrzegają przed przemęczeniem.
Przemęczenie! Jestem silny jak koń! Mimo to zdaję sobie sprawę z tego, że życie każde-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]