[ Pobierz całość w formacie PDF ]
— Jesteśmy tu — powiedziała w końcu — by robić to, czego nie możemy ro-
bić w baraku. Tam gdzie zostawiliśmy nasze mizerne ciała. Tak długo, jak będzie-
my mieć sprawne zestawy, to wszystko. . . — Urwała i gestem wskazała ocean, po
czym ponownie dotknęła piersi. W oczach miała niedowierzanie. — To nie może
się zestarzeć, prawda? Staliśmy się nieśmiertelni.
Położyła się na plecach na ciepłym piasku i zamknęła oczy zasłaniając twarz
ramieniem.
— A skoro tu jesteśmy i możemy robić to, czego nie można robić w baraku,
według twojej teorii powinniśmy to robić. Powinniśmy skorzystać z okazji.
Nachylił się i pocałował ją w usta.
Nagle usłyszał w myślach jakiś głos:
— Przecież mogę to robić w każdej chwili.
W ciele poczuł obecność kogoś obcego. Odsunął się od dziewczyny i usiadł.
— W końcu — rzekł Norm Schein — jestem jej mężem.
Roześmiał się.
— Kto pozwolił ci używać mojego zestawu? — pomyślał ze złością Sam Re-
gan. — Wynoś się z mojego pokoju. I założę się, że używasz też mojego Can-D.
— Sam go nam zaproponowałeś — odparł współmieszkaniec jego ciała. —
Postanowiłem skorzystać z zaproszenia.
— Ja też tu jestem — pomyślał Tod Morris. — I jeśli chcesz znać moje zda-
nie. . .
— Nikt cię o to nie pytał — zdenerwował się Norm Schein. — W ogóle nikt
cię tu nie prosił. Czemu nie wrócisz babrać się tym swoim nędznym ogródkiem,
w którym powinieneś teraz być?
— Jestem z Samem — myślał zimno Tod Morris. — Tylko tu mogę to robić.
Siła jego woli połączyła się z wolą Sama. Walt ponownie pochylił się nad wy-
ciągniętą dziewczyną. Znów pocałował ją w usta, tym razem z większym uczu-
ciem.
Nie otwierając oczu, Pat powiedziała cicho:
— To ja, Helen. Też tu jestem.
Później dodała:
— Mary także. Jednak nie wzięłyśmy twojego Can-D.
Zażyłyśmy swój.
Objęła go ramionami: trzy mieszkanki ciała Perky Pat zjednoczone w geście
przyzwolenia. Zaskoczony Sam Regan zerwał kontakt z Todem Morrisem, poddał
się woli Norma Scheina i Walt odsunął się od Perky Pat.
Fale oceanu obmywały ich, gdy leżeli wyciągnięci na piasku — dwie postacie
kryjące w sobie osobowości sześciu osób. Sześć w dwóch, pomyślał Sam Regan.
36
Znów ta sama zagadka: jak to się dokonuje? To samo stare pytanie. Jednak ob-
chodzi mnie tylko to, myślał, czy użyli mojego Can-D. A założę się, że tak. Nie
dbam o to, co mówią. Nie wierzę im.
Wstając, Perky Pat powiedziała:
— No, widzę, że mogę iść popływać. Nic się nie dzieje. Poszła do wody
i z pluskiem oddaliła się od patrzących na nią mieszkańców drugiego ciała.
— Przegapiliśmy okazję — pomyślał ze złością Tod Morris.
— To moja wina — przyznał Sam. Połączywszy się z Todem, zdołali wstać.
Przeszli kilka kroków w ślad za dziewczyną i znalazłszy się po kostki w wodzie,
zatrzymali się.
Sam Regan czuł już, jak narkotyk przestaje działać. Był słaby, wystraszony
i pełen obrzydzenia, które razem z tym nastąpiło. Tak cholernie szybko, pomy-
ślał. Wszystko skończone; z powrotem do baraku, do nory, w której wijemy się
i pełzamy jak robaki w papierowej torbie kulące się przed światłem. Blade, wy-
mokłe i obrzydliwe. Wzdrygnął się.
Ujrzał znowu swoje pomieszczenie, metalowe łóżko, umywalkę, biurko, piec
kuchenny. . . i rozrzucone niczym kupki łachmanów puste ciała nieprzytomnych
współtowarzyszy: Toda i Helen Morrisów, Norma Scheina i swojej żony Mary.
Patrzyli nań pustymi oczyma. Odwrócił głowę z odrazą.
Na podłodze między siedzącymi stał zestaw. Sam dostrzegł obie lalki, Pat
i Walta, umieszczone na brzegu oceanu, w pobliżu zaparkowanego jaguara. Perky
Par miała oczywiście na sobie niemal niewidoczny szwedzki kostium kąpielowy,
a obok leżących był maleńki koszyk z wiktuałami.
Przy zestawie dostrzegł brązowy papier, w którym był Can-D. Zużyli wszyst-
ko. Nawet teraz widział cienką strużkę lśniącego brązowego syropu sączącego się
z kącików głupawo rozdziawionych ust.
Fran Schein poruszyła się, otworzyła oczy i jęknęła. Spojrzała na niego i wes-
tchnęła ze znurzeniem.
— Dopadli nas — powiedział.
— Zwlekaliśmy za długo.
Wstała chwiejnie, zatoczyła się i prawie upadła. W jednej chwili był przy niej,
złapał ją i podtrzymał.
— Miałeś rację. Trzeba było zrobić to od razu, jeżeli mieliśmy ochotę. Jed-
nak. . .
Pozwoliła, by ją objął przelotnym uściskiem.
— Lubię długie wstępy. Spacerowanie po plaży, pokazywanie ci kostiumu
kąpielowego, który niemal nie istnieje.
Uśmiechnęła się.
— Założę się, że jeszcze przez kilka minut będą nieprzytomni — powiedział
Sam.
37
— Tak, masz rację — odparła Fran szeroko otwierając oczy. Wyśliznęła mu
się i skoczyła do drzwi. Otworzyła je gwałtownie i zniknęła w korytarzu. — W na-
szym pokoju — zawołała do niego. — Pośpiesz się!
Ucieszony, ruszył za nią. To wydawało się bardzo zabawne, skręcał się ze
śmiechu. Dziewczyna pędziła przed nim rampą w górę na swój poziom baraku.
Dogonił ją i pochwycił, gdy dobiegli do jej pomieszczenia. Razem wpadli do środ-
ka i potoczyli się chichocząc po metalowej podłodze pod przeciwległą ścianę.
Mimo wszystko zwyciężyliśmy, pomyślał zręcznie odpinając jej biustonosz,
otwierając suwak spódnicy i zdejmując buciki bez sznurowadeł, podobne do pan-
tofli. Wszystko jednocześnie. Jego palce błądziły wszędzie i Fran westchnęła.
Tym razem nie ze zmęczenia.
— Lepiej zamknę drzwi.
Wstał, podszedł szybko do drzwi i zamknął je na zasuwkę. Tymczasem Fran
szybko się rozebrała.
— Chodź tu — ponaglała go. — Nie stój tak.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]