[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Jesteś pewien swojej decyzji? - Detektyw roześmiał się cicho. - Prawdę mówiąc,
nie dziwię się. Gdyby nie to, że ma dziecko, byłaby idealną kandydatką na zakonnicę.
Przez cały okres studiów miała może ze dwóch chłopaków; po studiach czasem ktoś ją
zapraszał na kolację czy do kina, ale nie miała żadnego poważnego związku.
- Z nikim się nie spotykała w czasie, gdy dziecko zostało poczęte?
- Jej znajomi twierdzą, że nie. - Na moment detektyw umilkł. - Dowiedziałem się
czegoś, co nie ma związku z jej ciążą, ale pomyślałem sobie, że może ciebie zaciekawi.
- Mów.
- Oboje jej rodzice nie żyją.
- Tak, wiem.
- Zginęli w swoim domu w Brookside. Z gazet, które odkopałem, wynika, że
śmierć nastąpiła w wyniku zaczadzenia. Podobno przyczynił się do tego zepsuty odpo-
wietrznik.
- Boże. - Bryan opadł na fotel, wstrząśnięty informacją.
- Panna Stevens ich znalazła - kontynuował detektyw. - Leżeli w łóżku. Po prostu
wieczorem poszli spać i zmarli we śnie. Na zdjęciu, jakie towarzyszyło jednemu z arty-
kułów, widać, jak zrozpaczona panna Stevens osuwa się w ramiona strażaka, który przy-
jechał na miejsce zdarzenia.
Bryan zamknął oczy, usiłując sobie wyobrazić, co Morgan musiała przeżywać.
R
L
T
Nie mam nikogo", powiedziała kilka miesięcy temu, kiedy zaczęła rodzić w jego
gabinecie, a on spytał, do kogo mógłby zadzwonić.
- Kiedy... to się stało? Kiedy zginęli?
- Zeszłej wiosny.
Powoli wszystko zaczęło się układać w logiczną całość. Przypuszczalnie kilka
miesięcy po pogrzebie wybrała się na Arubę. Była smutna, samotna, bezbronna.
Przechodziłam bardzo ciężki okres w życiu. Nie próbuję się usprawiedliwiać. Po
prostu tak było".
Przypomniał sobie ich rozmowę w jego apartamencie. W przeciwieństwie do Dilla,
który zawsze szukał dla siebie usprawiedliwień, Morgan nie próbowała zwalać winy na
żałobę, którą wciąż przeżywała, czy potrzebę choćby chwilowego zapomnienia się. Tak
samo nie twierdziła, że zakochała się po uszy w Dillonie. Nie próbowała wzbudzić w
Bryanie współczucia. Przyjęła na siebie całą odpowiedzialność.
Oczywiście wypisała mu czek za użyczenie mieszkania. Podarł go. Przysłała dwa
kolejne, po jednym za każdy miesiąc, kiedy mieszkała w apartamencie. Dillon ciągle po-
sługiwał się jego imieniem oraz kartą kredytową, a Morgan nie chciała nawet przyjąć je-
go gościny.
Może dlatego, że zachowywał się tak chłodno i powściągliwie?
- Koniec z tym - szepnął pod nosem.
- Słucham?
- Tak jak powiedziałem, odwołuję zlecenie.
- Rozumiem, ale... rzecz w tym, że rozpuściłem wici. Panna Stevens mieszkała w
niedużej mieścinie; wszyscy się tam znają i niechętnie opowiadają obcym o swoich są-
siadach. Czy mam czekać na informacje, czy...
- Nie, nie czekać. Zamykamy sprawę. Podlicz, ile jestem ci winien.
- W porządku. Przyślę pisemny raport i rachunek.
Rozłączywszy się, Bryan rzucił komórkę na biurko, po czym ze stojącej w barku
karafki nalał sobie szklankę szkockiej. Opróżnił ją jednym haustem.
- Bryan? - Matka stała w drzwiach; na jej twarzy malował się wyraz zatroskania. -
Co się dzieje? Masz jakieś problemy?
R
L
T
Tak, miał problemy z samym sobą.
Czuł to od pewnego czasu, ale wrodzony upór niej pozwalał mu się do tego przy-
znać. Kłamstwa z przeszłości, od których nie umiał się uwolnić, rzutowały na terazniej-
szość, a on, głupiec, tego nie widział.
Przez chwilę wpatrywał się w pustą szklankę; nagle w głowie zakiełkował mu po-
mysł.
- Tak, mamo, ale wszystko da się rozwiązać.
Morgan nie spodziewała się, że Bryan przyjedzie po nią w sobotę, ale kiedy w pią-
tek wieczorem zadzwonił, by zawiadomić, o której się zjawi, nie zaprotestowała. Swój
samochód wprawdzie odebrała z warsztatu, ale bała się ryzykować jazdę: a nuż silnik
znów nawali? Poza tym za bardzo się denerwowała, by usiąść za kierownicą.
Kiedy rozległ się dzwonek do drzwi, serce zaczęło jej łomotać. A gdy nacisnęła
klamkę i utkwiła wzrok w Bryanie, zamarło. Od samego początku wydawał jej się silny,
władczy i przystojny. Dziś zamiast eleganckiego garnituru, jaki zwykle wkładał do pra-
cy, miał na sobie jasne spodnie i białą bawełnianą koszulę rozpiętą pod szyją. Wyglądał
młodziej i dużo bardziej przystępnie.
Uśmiechnął się. Hm, chyba z tak... seksownym uśmiechem na twarzy jeszcze go
nie widziała.
- O rany!
Kiedy uniósł pytająco brwi, uświadomiła sobie, że wypowiedziała te słowa na głos.
Chcąc jakoś zatuszować swój zachwyt, dodała szybko:
- Co za punktualność.
- Nie mam zwyczaju się spózniać.
A na to liczyła; przydałoby jej się kilka minut ekstra. Odsunęła się na bok, by mógł
[ Pobierz całość w formacie PDF ]