[ Pobierz całość w formacie PDF ]

względem pogrążonej w niedoli i napełniło je po brzegi obywatelskie współczucie, jakie
ożywia spiskowców, idących na szafot za tę samą sprawę. Na końcu tych rozumowań siedział
okrutny wyrok: nigdy... Trza było skazać na śmierć tę miłość, od której serce pęka, jakby
zbielałem w ogniu żelazem wypalić wszystko aż do ostatniego wspomnienia. Postanowił
zacząć tÄ™ pracÄ™ od chwili bieżącej, dzwignąć niezwÅ‚ocznie katuszÄ™: unikać widoku «Biruty».
Gdy upÅ‚ynęła trzecia noc od ostatniej «schadzki» nie poszedÅ‚ do parku. Ranek spÄ™dziÅ‚ w lesie.
Leżał tam twarzą do ziemi, jak człowiek śpiący w letargu i przywalony ziemią mogiły. Ciało
jego nie czuło głodu ani pragnienia, zimna ani bólu. W głowie miał taką nicość, jakby mu ją
przed chwilą rozwaliła bomba. Tylko w głębokości serca tlało, niby płomyk, cierpienie
zranionej duszy. Czasem blask jego pełgał żywiej i oblekał się w formę przysięgi: gdybyś
kiedy we śnie poczuła, że oczy moje już nie patrzą na ciebie z miłością, wiedz, żem żyć
przestał...
W południe wrócił na stancję i znowu rzucił się do roboty. Była ona teraz środkiem
ratunku, jak gdyby dobrym przewodnikiem dla kipiÄ…cego buntu, dla zgromadzonego gniewu,
dla burzy, szalejącej w sercu. Porywała stamtąd uczucia wysokie aż do niebios, unosiła ze
sobą w głębiny nieznane, które wchłaniają ich tyle, a nie zwracają nigdy ani jednej okruszyny.
Tak minął dzień i część nocy. Przed świtem dnia następnego Borowicz wstał cicho i jakby
pokryjomu przed samym sobą wyszedł z domu. Nogi niosły go same. Nie czuł ani iskry
oporu, nie był w stanie myśleć o tem, co czyni. Wiedział napewno, że panienki nie będzie, ale
łaknął tego zakątka, szmeru wody i widoku roślin. Było jeszcze ciemno, gdy tam przyszedł.
Jak obÅ‚Ä…kany zbliżyÅ‚ siÄ™ do miejsca «Biruty» i usiadÅ‚ w tym rogu, gdzie jÄ… widziaÅ‚ dwa razy, -
doświadczając takiego wrażenia, jakby kradł w sekrecie, albo szpiegował ł oskarżał
współtowarzyszów. Ręce jego obejmowały próżnię, głowa zwisła na miejsce, gdzie były
ramiona modrookiej, usta całowały powietrze, nogi ze czcią dotykały żwiru, na których
spoczywały stopy panny Anny. Dusząc w sobie gwałtowne łkanie, trzymał w objęciach cudną
144
chimerę. Tak minął przedświt. Dopiero zorze ranne zawstydziły Marcina. Wstał z tego
miejsca, przeszedł na swoją ławę i usiłował zabrać się znowu do pracy. Kiedy się tego ani
spodział, zgrzyt żwiru dał się słyszeć za krzewami i panna Anna szybko przebyła ścieżkę i
placyk, zdążając ku swej ławie. Przyjście jej zwiastował jakiś wonny powiew. Brwi miała
zmarszczone, była zmieszana i jakby strwożona. Borowicz siedział oszołomiony. Szybko jak
mrok wobec światła, znikła jego boleść, a na jej miejscu była już wielka rozkosz. Nagradzał
się teraz sowicie za tak długą tęsknotę i z całym bezwstydem wielbił oczyma postać
ukochanÄ….
«Biruta» miaÅ‚a powieki spuszczone. Zaczęła siÄ™ uczyć, ale nie mogÅ‚a widocznie, bo wzrok
jej ze stronic książki przeniósł się na kamyki pod stopami i tam uwiązł. Czuła wejrzenie
zakochanego, bo kilkakroć rzęsy jej drgały, jakby strząsając ze siebie ciężar cudzego wzroku.
Policzki okrywały się cudowną barwą, to znowu prędko bladły... Marcin wysyłał do niej w
spojrzeniu całą swoją duszę, tysiące słodkich nazw, dzieje rozmyślań, tęsknot, żalów, błagał
ją w myśli, jak ginący z pragnienia o jedną kroplę wody. I oto po długim czasie te powieki
zwolna się usunęły.
Oczy «Biruty» zwyciężone i bezÅ‚adne przywitaÅ‚y miÅ‚osne wejrzenie. Na ustach jej bÅ‚Ä…kaÅ‚
się uśmiech niewypowiedziany: ni to strach, ni wstyd, ni rozpacz...
W tym uścisku spojrzeń przetrwali nadziemskie chwile. Wreszcie panna Anna odwróciła
głowę i zakryła oczy rękoma. Nim jednak upłynęła chwila, wzniosła je znowu. Twarz jej była
blada jak śnieg; na czoło zsuwały się promyki włosów, ręce splotły się konwulsyjnie nad
kartami zeszytu. Teraz nie była już w możności sprzeciwiać się i opierać. Gdy odwracała
oczy, nieme błaganie, niby krzyk, przyciągało je znowu i obłąkana pieszczota dłużyła się w
jakiś byt zaziemski, wieczny. Szczęścia ich nie mącił nikt, żaden głos nie płoszył milczenia
prócz bełkotu wody, mówiącej niepojętą rzecz swoją...
Rozdział XVIII
Na poczÄ…tku wrzeÅ›nia tegoż roku Borowicz, jako już mÅ‚odzian «dojrzaÅ‚y» i cywilny,
przybył do Klerykowa z wakacji niby to w celu załatwienia jakichś spraw koleżeńskich, nie
cierpiących zwłoki. Ogorzała twarz jego była chuda, wzrok mu płonął. Od wyznania w parku
miÅ‚oÅ›ci spojrzeniami, bez słów, nie widziaÅ‚ «Biruty» ani razu. Napróżno szukaÅ‚ jej wszÄ™dzie,
napróżno czatował po rogach ulic, w bramie sąsiedniej kamienicy, w parku, u ścian
gimnazjum żeńskiego, we dnie i nocami. Zginęła dlań, jakby się w ziemię zapadła. Wiedział
tyle tylko, że jest w Klerykowie i że zdaje na patent dojrzałości. Egzamina pisemne i ustne,
wręczenie świadectw, uczta pożegnalna, zdjęcie mundurów, ostatni dzień i ostatnia noc w
Klerykowie - wszystko to minęło dla niego, jak nierzeczywistość, luznie tycząca się jego
osoby. Wakacje spędził w domu u ojca, który zapadł był bardzo na zdrowiu. Marcin musiał
prowadzić całkowite gospodarstwo folwarczne, pilnować sianokosu i żniw. Gdy już wszystko
sprzątnął, wyrwał się z domu na kilka dni. Ledwie wysiadł z bryczki, umył się w zajezdzie i
pędem wybiegł z jego bramy, - padł w otwarte ramiona starej Przepiórzycy. Babcia rozpłakała
siÄ™ z miejsca.
145
- Takiś to ty, Marcinek, taka to dobroć w twojem sercu... Gimnazjum skończyłeś, patent
masz w garści, a do starej, co ci tylim ssipalcem widziała, nie przyszedłeś powiedzieć: - adiu
Fruziu, jadę sew świat! Aadnie to tak, godzi się to tak? A przecie my z twoją matką
nieboszczkÄ…...
Nie było sposobu. Marcin musiał razem z nią iść na uroczystą kawę. Stanąwszy we
drzwiach znajomego mieszkania, ujrzał przed sobą radcę Somonowicza drepcącego po izbie.
Staruszek był już teraz całkiem zgarbiony. Plecy wygięły mu się w pałąk, a końce długiego
surduta, jak opuszczone skrzydła, wiewały z obudwu stron skulonej figury. Radca posunął się
bardzo od czasu śmierci kolegi Grzebickiego. Już teraz nikt prawie nie rozumiał tego, co
mówił o przyczynach, powodach i błędach rewolucji 31 roku, nikt nie akceptował, ani
przeczył ze świadomością. Radca patrzał na Marcina wytrzeszczonemi oczyma i nie
poznawał.
- Nie mam... - mruczał - nie mam waćpana, wcale nie mam przyjemności...
- Cóż radca znowu wyprawiasz, - zakrzyknęła na niego stara Przepiórzyca, przecie to nasz
Borowicz, Marcinek...
- A prawda, - mamrotał Somonowicz, - przecie to nasz Borowicz... Marcinek... - ale patrzył
nań wciąż z niedowierzaniem i sromotnem opuszczeniem dolnej wargi. Dopiero po upływie
pewnego czasu nagle krzyknÄ…Å‚:
- Ba, cóż mi gadacie? Przecie to jest ten smarkaty Borowicz, Marcinek Borowicz, co tu
mieszkał!
- To pan radca teraz mię dopiero poznaje?... - zaśmiał się przyszły student.
- Ale bo z waćpana tyli koń wyrósł, że ani sposobu! Patrzcież się państwo!... Czemuż to
znowu mundur zdjÄ…Å‚eÅ› i latasz w cywilnej szacie?
- Albo to nie czas, panie radco? Skończyłem gimnazjum.
- O, jak mi Bóg miły! - zakrzyknął staruszek. - Gimnazjum skończył! No i cóż teraz - do
ojca na wieÅ› walisz?
- Ale gdzież tam - jadę do Warszawy...
- A ty tam poco?
- No, na uniwersytet.
- Jest! Znowu na uniwersytet... Co ci po tem, wal na wieÅ›, zajmij siÄ™ interesami starego!...
- Nie, ja pojadę do Warszawy. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • pumaaa.xlx.pl