[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Dziękuję panu bardzo - rzekła pani Borowiczowa - za pańską grzeczność. Kto wie, może i ja poproszę
pana Majewskiego o lekcje dla mego syna.
Starozakonny usiłował znowu rozpocząć gawędkę o zbożu i jego cenach, ale pani Borowiczowa nie
chciała już z nim więcej konwersować. Wychodził z numeru ociągając się i jeszcze w głębi dziedzińca
medytował nad czymś głęboko.
O godzinie pierwszej dziedziczka Gawronek wyszła z synem na obiad do restauracji. Furmana z końmi i
bryczką wyprawiła zaraz do domu. Opisała cały stan rzeczy mężowi, prosząc go usilnie o pożyczenie od
miejscowych bankierów dwudziestu pięciu rubli. W restauracji matka i syn nic prawie nie tknęli. Kelner,
pół na pół zjedzony przez gruzlicę, biegał daremnie z ogromną elegancją w swym fraku, tak olśniewająco
błyszczącym, jakby był uszyty z wysuszonej pozłoty rosołu - przynosił różne ważki, półmiski, talerze z
ciekłymi, prażonymi i duszonymi potwornościami - i odnosił je do kuchni prawie w takich samych
ilościach i rozmiarach. Wszystko, co robiła i o czym myślała pani Borowiczowa, to były w warunkach żyda
familii szlacheckiej tego rodzaju - po prostu zamachy stanu. Już samo oddawanie syna do gimnazjum,
konieczność płacenia stancji, wpisów, nabywania książek, odzieży mundurowej itd. stanowiły wysiłek
niezmierny. Teraz, kiedy przyszło jeszcze płacić po trzy ruble za godzinę lekcji, była to już gra. Pani
Borowiczowa rozważała to wszystko, przebiegała w myśli wszelkie szanse i zdecydowała się
nieodwołalnie: choćby przyszł o łachmany wiązać, chłopca uczyć trzeba. Liczyła zresztą na indyki,
prosięta, kaczki itd., i obiecywała sobie, że pokryje niespodziewane wydatki. W czasie obiadu znajdowała
się w tym stanie szczególnego podniesienia umysłu, kiedy się różne sprawy i zjawiska życia tak trafnie
ocenia, że się prawie ich bieg przyszły na jawie widzi. Były to jednak sprawy blisko stojące. Nad
rozleglejszą granicą tego widnokręgu zwieszała się ciemność nieprzenikniona, zakrywająca go nawet
przed wzrokiem matki. Kto to jest ten mały Marcinek? Jaki mężczyzna wyrośnie z tego dziecka? Jaka
będzie jego twarz? Jak on będzie mówił? Co on będzie myślał? ... Zagłębiała się w te pytania bez
przerwy, spoglądając na jego ostrzyżoną głowinę.
Restauracja była prawie pusta. W salkach przystrojonych z brudnym szykiem - notabene z brudnym
szykiem małomiejskim - uwijał się ów kelner. Wyszwarcowane i podkręcone do góry jego wąsy,
rozczesana na środku głowy czupryna kapitalnie pasowały do twarzy powleczonej trupią, zielonawą
skórą, na której lewym policzku ceglasto czerwieniła się plama wypieku. Zbliżając się do gości, przybierał
ten człowiek na twarz swoją uśmiech swój kelnerski, który był taką samą w fachu jego szatą jak
frak;wykonywał ruchy pełne elegancji, szastał się i kłaniał z wielką swobodą. Pani Borowiczowa
spoglądała na niego przez kilka chwil z uwagą - wtedy właśnie, kiedy jej marzenia zaglądały w przyszłość
kandydata do klasy wstępnej. I znowu stanął jej w myśli nowy wydatek, wydatek najbardziej
nieodzowny ze wszystkich.
Gdy przyszło do płacenia należnych za dwa obiady pięciu złotych, złożyła na tacce obok tej sumy trzy
ruble papierowe i posunęła je kelnerowi, myśląc w głębi swego serca:
- Na intencję szczęśliwego żyda mojego Marcinka...
23
Zaraz po obiedzie udali się obydwoje na ulicę Moskiewską i z łatwością wyszukali mieszkanie pana
Majewskiego. Na odgłos dzwonka otwarła im drzwi tego mieszkania dama bardzo piękna i ubrana w
negliż wykwintny.
Dowiedziawszy się, że pani Borowiczowa ma interes do "profesora ", wprowadziła ją do saloniku i radziła
uprzejmie oczekiwać tam powrotu jej męża, co miało nastąpić punktualnie za pół godziny.
Salonik ów było to istne pudełeczko wyłożone pięknymi sprzętami. Na środku błyszczącej posadzki leżał
dywan, a na nim stały niewielkie mebelki obite jasną materią: wykwintna kanapka i foteliki skupione
dokoła małego stołu, gdzie leżały albumy, całe stosy fotografij w pięknych pudłach i misa napełniona
biletami wizytowymi.
Pod oknem mieściło się biurko zastawione mnóstwem ciekawych cacek: szeptał tam zegar podobny z
kształtu do altanki, w której głębi wahadło w formie kolebki z uśpionym dzieciątkiem kołysało się
łagodnie;stały tam przeróżne kałamarze, sprzęciki na papierosy, na zapałki, stalówki itd.,
najrozmaitszych pomysłów;wyżej na dwu półkach błyszczało mnóstwo przycisków, figielków z porcelany,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]