[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Co ty wyrabiasz, do diabła ciężkiego?
- Jeśli chodzi ci o to, że nie pocałowałem cię na przywitanie, to
zrobiłem to wyłącznie w trosce o Lou. Słyszałaś, jak oburzało ją zachowanie
twoich poprzedników. Nie chcemy przecież, żeby nasi sąsiedzi czuli się
zażenowani publicznym okazywaniem uczuć.
- Wolisz, żeby nie widzieli, jak dostajesz ode mnie w twarz, tak?
- Zabawne, gdy cię pocałowałem dziś rano, nie czułem żadnego
zagrożenia z twojej strony...
- Dlatego, że wziąłeś mnie z zaskoczenia.
- A nie dlatego, że ci się to podobało?
- Miałam na myśli to. - Wskazała ręką dach.
- A, chodzi ci o rynnę. Pomyślałem sobie, że tym razem powinniśmy
przyjąć założenie, że wszystko jest wspólne. Dlatego postanowiłem
naprawić cieknącą rynnę. Naszą rynnę.- To nie jest nasza rynna. I skończ z
tym popisywaniem się przed sąsiadami.
- A prawda, sąsiedzi... Skoro o nich mowa... Lou powiedziała, że nie
widzieli u ciebie żadnego faceta. Barclay cię nie odwiedza czy wślizguje się
potajemnie nocą?
- Widujemy się codziennie na uczelni - wyjaśniła spokojnie Dana.
- Rozumiem. A jak przyjął nowiny?
- O jakich znowu mówisz nowinach? - spytała poirytowana.
- Gdy wpadłem dziś rano do twojego biura, mówiłaś mu, że nadal coś
nas łączy, więc pomyślałem...
- Oczywiście, że coś nas łączy - przerwała mu. -Wzajemny brak
zaufania. Ale pomimo to przemyślałam wszystko raz jeszcze i chcę ci
zaproponować pewną umowę.
pona
ous
l
a
d
an
sc
- O, to dobrze - ucieszył się. - Odstawię tylko drabinę.
- Najpierw posłuchaj, jakie są moje warunki - zaoponowała
stanowczo.
- Warunki? - zaniepokoił się z lekka.
- Chcesz zabrać trzy miesiące z mojego życia, prawda? O to chodzi?
- Maksimum trzy miesiące - poprawił z naciskiem. -Przy odrobinie
szczęścia nawet mniej.
- Ale może to potrwać trzy miesiące, prawda? To tyle, ile trwało nasze
małżeństwo. Zgodzisz się ze mną chyba, że udawanie żony przez tak długi
okres czasu to poważne wyzwanie?
- No dobrze, więc czego chcesz, Dano?
- Usiądzmy i porozmawiajmy - zaproponowała, przeszła przez
ogródek i przycupnęła na schodach. - Siedzenie w kucki może nie jest zbyt
wygodne, ale lepsze to niż stanie na podjezdzie. Wiesz, co mnie ujęło w tym
domu, gdy tu po raz pierwszy przyjechałam? Ten ganek. Obrośnięty był
dzikim winem i pomalowany na ciemnozielony kolor. Stał na nim fotel
bujany z tekowego drewna, bardzo stary. Całość była jakby z innej epoki.
Zake usiadł na schodach tuż przy niej i upił łyk kawy.
- Jakoś nie mogę wyobrazić sobie Barclaya zajmującego się domem.
A lista rzeczy, które wymagają szybkiej naprawy, jest długa.
- Wygląda na to, że przeprowadziłeś szczegółową inspekcję domu.
- Prawdę mówiąc, nie wchodziłem do środka. Odniosłem wrażenie, że
nie życzyłabyś sobie tego.
- A skąd ci to przyszło do głowy? - Dana byłą zaskoczona.
- Wystarczyło uważnie się tobie przyjrzeć, zastanowić się, co czujesz
- mówił to całkiem poważnie. - A tak w ogóle to nawet się nie rozejrzałem
dokoła. Pomyślałem, że równie dobrze mógłbym zacząć od naprawienia
pona
ous
l
a
d
an
sc
rynny, więc pożyczyłem drabinę od Lou, rękawice miałem w bagażniku, a
ten oto zestaw podstawowych narzędzi kupiłem w sklepie przy sąsiedniej
ulicy. Założyłem, iż nie masz nawet młotka.
Chociaż niechętnie, musiała mu przyznać rację, istotnie, nie miała w
domu młotka.
- Dzięki za naprawienie rynny.
- Nie ma sprawy. - Wypił łyk kawy. - To powiedz, co chcesz w
zamian za trzy miesiące z życia. Dana podciągnęła kolana pod brodę i objęła
je rękami. Spojrzała niby to od niechcenia na ulicę, po czym odparła:
- Centrum kongresowego. Zake zachłysnął się kawą.
- Czego? - zapytał z niedowierzaniem. - Zdajesz sobie sprawę, że
mówisz o paru milionach dolarów? Powiedzmy, o pięciu?
- Myślałam, że są to koszty rzędu dziesięciu milionów - wyjaśniła
najspokojniej w świecie.
- Dano, kotku, owszem, wspominałem wczoraj o pewnej sumie
tytułem zadośćuczynienia, lecz nie o takiej.
- Wiem - zgodziła się Dana. - Ale przecież stać cię, a w każdym razie
będzie cię stać. Barclay powiedział, że twoja firma jest warta setki
milionów.
- Barclay ma w oczach dolary. A ceny sprzedaży nie powinnaś
utożsamiać z tym, co dostanę na rękę. Mam liczne zobowiązania.
- Mimo to nadal zostanie ci wystarczająco dużo, by móc ufundować
malutkie lub nawet średniej wielkości centrum kongresowe.
- Trzeba powiedzieć, że wysoko się cenisz - mruczał niezadowolony.
Dana wzruszyła ramionami.
- Jak bardzo zależy ci na mojej współpracy?
- Centrum kongresowe. - Powtórzył to w taki sposób, jakby nie
pona
ous
l
a
d
an
sc
wierzył własnym uszom.
- Uczelnia prawdopodobnie zgodziłaby się nazwać je twoim
imieniem.
- Cóż za zaszczyt. Ale dlaczego właściwie chcesz centrum
kongresowego? Gdybyś zażądała miliona dla siebie,zrozumiałbym. Ale
dziesięciu milionów dla uczelni? Wiem! Odniesiesz z tego osobistą korzyść.
- Nigdy nie twierdziłam, że jestem altruistką.
- Barclay nie będzie zadowolony, idąc w odstawkę na trzy miesiące, w
czasie których udawać będziesz moją żonę. Ale jeśli potem wrócisz z
pieniędzmi dla uczelni, zapomni natychmiast o wszystkim. Dano, kochanie,
wybacz, ale...
- Nie mów do mnie w ten sposób.
- Czy jest coś złego w tym, że cię tak nazwałem? A, już wiem,
Barclay tak się do ciebie zwraca. Nie jestem w stanie dać dziesięciu
milionów.
- Po prostu podnieś cenę sprzedaży o dziesięć milionów i sprawa
załatwiona.
- Tiffany będzie zachwycona...
- Tiffany? Twoja pani prezes ma na imię Tiffany? Traktowałeś
poważnie kogoś, kto nazywa się tak jak firma jubilerska?
- Powstrzymaj się z komentarzami, do chwili aż ją poznasz. Myślę, że
zdołam znalezć pięć milionów.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]