[ Pobierz całość w formacie PDF ]

pomo\esz, czy znowu mam sobie radzić sam?... Milczy...".
Dotarł ju\ do czarnej masy, która wchłonęła miasto. Cuchnąca, bulgocząca ciecz czekała dwie
dłonie poni\ej obutych w mocne buty nóg Cymmerianina. Conan ostatni raz odbił się od kamiennej
kładki, puścił linę i skoczył.
Kręgosłup Aj-Bereka zamienił się w stalowy pręt. Mag dosłownie skamieniał. Jakby \ycie na
chwilę opuściło jego wyciągnięte cienkie, chorobliwie blade ręce i pozostałe części ciała.
Podkreślając wra\enie skamienienia, wiatr omijał czarownika, który odszedł w inny byt, nie szarpał
jego ubraniem, nie stroszył wąsów, nie bawił się jego włosami. W powstałej wokół i wewnątrz
czarownika martwej przestrzeni \ył i pracował na granicy swoich mo\liwości mózg Aj-Bereka,
maga, od którego w nie mniejszym stopniu ni\ od Conana zale\ał los ludzi na grzbiecie muru i
przyszłość na razie jeszcze niczego nie podejrzewającej ludzkości.
Orlandar siedział, opierając się plecami o zimne kamienie balustrady. Czuł się okropnie. Do gardła
co chwila podpływała fala mdłości. Mistrz bał się, \e straci przytomność.
Lina, na której opuszczał się barbarzyńca, zwiotczała. Minolia, niebezpiecznie nachylając się w
mrok, starała się nie oddychać, \eby nie przeszkadzać sobie w patrzeniu. Próbowała dojrzeć, co się
dzieje tam, na dole. Czy Conan \yje. Czy zalśni Hełm. Czy ju\ po wszystkim, czy ostatnia nadzieja
rozwiała się jak mgła o świcie? Jedynym człowiekiem obojętnym wobec tego wszystkiego był
Fagnir. Zwinięty w kłębek obok Orlandara, czule obejmując dzban po winie, spał jak dziecko. I
cicho posapywał przez sen.
Minolia krzyknęła. Orlandar wpił w nią wzrok... I od razu domyślił się, czym spowodowany był ten
okrzyk.
Nogi barbarzyńcy wbiły się w ścielącą się jak okiem sięgnąć czerń o niewiadomej głębokości. Nie
napotykając \adnego oporu- ani tego,
-175-
jaki daje woda, ani tego, którego mo\na by oczekiwać od wyglądającej jak smoła masy - Conan
niespodziewanie szybko uderzył nogami o ziemię. Przysiadł. śeby nie upaść na wznak, wystawił
przed siebie ręce. Dłonie zaryły w coś delikatnego, ciepłego, w dotyku przypominającego popiół.
Rozejrzał się wokół siebie. Spojrzał w dół.
Pod nim była wypalona ziemia.
Wokół - nieprzenikniona czarna masa, sięgająca barbarzyńcy do kolan. Masa odsunęła się od
człowieka w Hełmie na trzy kroki, we wszystkie strony. Falowała, jak galareta, wzdymając się na
brzegach - odnosiło się wra\enie, \e próbuje zamknąć się znowu, przywrócić jedność rozerwanej
tkaniny, ale coś jej przeszkadzało.
Conan stał na rozstawionych szeroko nogach, plecami zwrócony do uchodzącego w niebo muru,
przygotowując miecz do walki. Jego spojrzenie biegło po powierzchni zrodzonej na tamtym
świecie masy.
Coś się zmieniło w otoczeniu. Gdzieś daleko, na samej granicy odczuć, pojawiła się jakaś
przeszkoda, ledwie zauwa\alna, ale nieprzyjemna. To, co kiedyś zwano Aminem, w myśli
obmacało swoje bezkresne ciało, znalazło miejsce, w które wbiła się \ywa drzazga i powoli ruszyło
w tę stronę. Mózg złączony z trzech znalazł imię przeszkody, i w nieludzkim umyśle trójjedynego
Amina rozpalił się płomień dawnej nienawiści.
 Coonaaan..."  po astralnym polu przetoczyła się fala szeptu, podobnego, gdyby ludzkie ucho
mogło go usłyszeć, do szelestu trzcin w trzęsawisku o północy.
Czarownicy mieli rację: Hełm chronił swojego właściciela przed dotykiem tego czarnego rzadkiego
paskudztwa. Nie chronił jednak od duszącego smrodu, od którego łzawiły oczy i kręciło się w
głowie.
Panowała taka cisza, jakby Conan znalazł się w nieprzeniknionym dusznym kokonie. A\ huczało w
uszach. Ka\dy dzwięk, czy to szuranie podeszew, czy głośniejszy wydech, czy bulgotanie rzadkich
pęcherzy w galarecie, która pochłonęła Vagaran, powoli tonął w tym grobowym milczeniu. A gdzie
obiecany przez czarnoksię\nika nowy wzrok? Wszystko wokół wygląda po staremu. Znowu
oszustwo?  Ech, mimo wszystko trzeba było zabić tego spryciarza" - pomyślał z irytacją
Cymmerianin.
Gdyby nie przygotowana świadomość przeniknęła do przestrzeni astralnej, nie mającej niczego
wspólnego z wyobra\eniem o czasie i przestrzeni, do świata, który nie zna granic, nie wie, czym
jest prze-
-176-
szłość i przyszłość - taka świadomość zostałaby w najlepszym razie wchłonięta i rozpuszczona
przez astralną substancję, a jej właściciel straciłby rozum, a w najgorszym razie człowieka
czekałaby śmierć w takich męczarniach, \e nie sposób pomyśleć o niej bez dreszczy.
Odszukanie w nieskończoności innego bytu rozerwanej pajęczyn-ki, łączącej kiedyś kata i ofiarę, [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • pumaaa.xlx.pl