[ Pobierz całość w formacie PDF ]
wystarczającą do zmiażdżenia ludzkiej czaszki, uderzył. Ciężkie krzesło odbiło się od kosmatego łba,
lecz zamroczony na ułamek sekundy potwór rozluznił dusicielski uścisk, a wtedy dyszący i broczący
krwią Conan zadał cios, pogrążając puginał aż po rękojeść w sercu bestii.
Konwulsyjny skurcz przebiegł ciało małpoluda; chciał jeszcze powstać z podłogi, ale zdążył tylko
unieść się nieco, wytrzeszczył oczy i opadł bezwładnie, a członki jego zadrżały w ostatnim skurczu.
Znieruchomiał.
Conan z wolna dzwignął się na nogi i zatoczył lekko; wierzchem dłoni otarł pot i krew zalewające
mu oczy; krew kapała z jego palców i z puginału, a z ramion, ud i torsu ściekała cieniutkimi
strużkami. Murilo doskoczył doń, by go podtrzymać, ale barbarzyńca odpędził go niecierpliwym
gestem:
- Kiedy nie będę mógł ustać o własnych siłach, będzie to znak, że umieram - wymamrotał
opuchniętymi wargami. - Ale puchar wina z chęcią bym wychylił.
Nabonidus wbił wzrok w leżącego sztywno Thaka, jak gdyby nie mogąc uwierzyć własnym oczom.
Czarny, odrażająco kosmaty potwór przedstawiał widok
groteskowo-makabryczny: leżał spowity w strzępy szkarłatnej szaty, bardziej jednak ludzki niż
zwierzęcy i to przydawało jego martwemu ciału szczególnego patosu.
Nawet Cymmeryjczyk uległ podobnemu wrażeniu, ozwał się bowiem przerywając ciszę:
- Pokonałem dziś człowieka, nie zwierzę; zaliczę go pomiędzy najmężniejszch spośród tych,
których dusze wysłałem w krainę wiecznej ciemności, a moje kobiety będą śpiewać o nim pieśni.
Nabonidus schylił się i podniósł pęk kluczy na złotym łańcuchu, spadły one z szyi małpoluda
podczas walki. Skinął na swych towarzyszy, by poszli za nim i poprowadził ich do komnaty. Tu
Nabonidus otworzył jedne z drzwi i pierwszy wszedł do środka. Izba ta, podobnie jak inne, była
rzęsiście oświetlona; Czerwony Kapłan wziął ze stołu flakon z winem i napełnił kryształowe
puchary; gdy zaś jego goście łapczywie gasili pragnienie, rzekł:
- Cóż za noc mamy za sobą! Już prawie świta; co zamierzacie czynić?
- Jeśli dasz mi bandaże i resztę potrzebnych do tego rzeczy, opatrzę rany Conana - rzekł Murilo, na
co Nabonidus skinął głową i ruszył w stronę wyjścia.
Jakaś ulotna zmiana w pochyleniu głowy kapłana zwróciła uwagę Murila&
Stojący w drzwiach Nabonidus odwrócił się nagle z odmienioną twarzą: oczy zalśniły mu
triumfalnym blaskiem, a okrutne usta wykrzywił bezgłośny śmiech:
- Tacy sami łajdacy - w głosie brzmiała nuta drwiny. - Lecz nie tacy sami głupcy! Głupcem jesteś
ty, Murilo!
- Co masz na myśli - młody szlachcic uniósł stopę, chcąc ruszyć z miejsca.
- W tył! - głos Nabonidusa ciął jak bicz. - Jeszcze krok, i zniszczę was!
- Cóż to za zdrada? - krzyknął Murilo. - Wszak przysięgałeś&
- Przysięgałem, że nie opowiem królowi dykteryjki o tobie; nie przysięgałem, że nie wezmę spraw
w swoje ręce, gdy nadarzy się po temu sposobność. Zali myślisz, że mógłbym przepuścić taką
okazję? W normalnych okolicznościach nie odważyłbym się zabić cię bez błogosławieństwa króla,
ale o tym, co się zaraz tu stanie, nikt się nie dowie - traficie do kadzi pełnej kwasu, razem z Thakiem
i nacjonalistycznymi głupcami, i wszelki ślad po was zginie. Cóż to była dla mnie za noc! Jeślim
nawet stracił cenne sługi, to zarazem pozbyłem się groznych nieprzyjaciół. Stójcie! Jestem na progu i
nie możecie mnie dopaść, nim szarpnę za linę, by was posłać do piekieł! Prawie każda komnata w
mym domu jest pułapką - nie szary lotos tym razem, a coś równie skutecznego: a więc, Murilo, ty
głupcze&
& zbyt szybko, by wzrok mógł nadążyć, Conan schwycił stołek i cisnął nim; Nabonidus
instynktownie poderwał ramię - lecz nie zdążył: ciężki pocisk dosięgnął jego czaszki.
Czerwony Kapłan zachwiał się i padł twarzą naprzód, a dookoła jego głowy szybko poczęła się
tworzyć ciemno-purpurowa kałuża.
- Jego krew była jednak czerwona - mrukną Conan.
Murilo poczuł, jak uginają się pod nim kolana - nagła ulga odebrała mu siły i musiał się wesprzeć
o stół, by nie upaść; drżącą rozcapierzoną dłonią ogarnął ociekające potem trwogi włosy. Słabym
głosem powiedział:
- Zwita - uchodzmy stąd, zanim dopadnie nas jakaś nowa wraża siła. Jeśli uda nam się wspiąć na
mur zewnętrzny tak, by nikt tego nie zauważył, nie padnie na nas podejrzenie w związku z
wydarzeniami tej nocy - pozwólmy gwardii, by sama dopisała wytłumaczenie całej tej historii.
Dreszcz przebiegł przez ramiona Murila, kiedy spojrzał na pławiące się we krwi ciało
Nabonidusa.
- Był jednak głupcem - gdyby nie zatrzymał się, by z nas szydzić&
- Hm - rzekł spokojnie Conan. - Spotkał go koniec pisany - prędzej czy pózniej - każdemu
łajdakowi. Mam ochotę splądrować ten dom, ale zniknijmy stąd lepiej.
Kiedy wymknęli się już z ogrodu spowitego oparami rozświetlanymi przez wstający świt, odezwał
siÄ™ Murilo:
- Czerwony Kapłan odszedł w ciemności zaświata, moja przyszłość tedy w tym mieście w
różowych jawi się kolorach i nie muszę się już niczego obawiać. Ale cóż będzie z tobą, przyjacielu?
Nie przycichła jeszcze sprawa kapłana z Labiryntu, więc&
- I tak znudziło mi się już to miasto. - Szeroki uśmiech rozpromienił twarz Conana. - Gadałeś coś o
koniu, co ma czekać w Szczurzej Norze; ciekawym sprawdzić, jak szybko ten rumak zdoła mnie
zanieść do sąsiedniego królestwa. Wiele jeszcze gościńców chcę przemierzyć, zanim odejdę drogą,
którą Nabonidus podążył dzisiejszej nocy.
CÓRA LODOWEGO OLBRZYMA
(Przełożył: Stanisław Czaja)
Na Murilowym rumaku, pełen ciekawości świata, dotarł Conan do położonego na wschodzie
Turanu i jako najemny żołnierz wstąpił do służby w armii króla Yildiza. Niemałe przecież
umiejętności wojenne wzbogacił tam o kunszt jazdy konnej i strzelania z łuku, a rozmaite misje
pozwoliły mu poznać dziedziny tak egzotyczne jak Meru, Vendhya, Hyrkania i Khitai.
Nieporozumienie z przełożonymi spowodowane, jak głosiły plotki, miłosnym temperamentem
Conana, sprawiło, że po dwóch latach służby zdezerterował Cymmeryjczyk z armii turańskiej i
powrócił w rodzinne strony. Wnet, wespół z grupą Aesirów, ruszył do Vanaheimu, by nieco obłuskać
wrażych Vanirów&
Zamarł w oddali szczęk mieczów i toporów; umilkły wrzaski masakry; cisza legła na splamionym
krwią śniegu. Zimne, wyblakłe słońce, które tak oślepiająco miotało swe promienie z lodowców i
zaśnieżonych równin, teraz krzesało iskry z pogiętych pancerzy i połamanych brzeszczotów tam, gdzie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]