[ Pobierz całość w formacie PDF ]

mieniu okazały się poważniejsze, niż sądził. Ból
coraz mocniej dawaÅ‚ mu siÄ™ we znaki, a spÅ‚ywa­
jąca po ręce krew powodowała, że nie mógł pewnie
trzymać sztyletu. Kłęby duszącego dymu zatykały
nos i usta, dostawały się do płuc, nie pozwalając
swobodnie oddychać.
Wokół nich rozgrywaÅ‚y siÄ™ już tylko maÅ‚e po­
tyczki. Jakobici bronili się dzielnie, ale nie zdołali
wytrzymać naporu Anglików i pozwolili zepchnąć
się ku własnym pozycjom na skraju wrzosowiska,
pokrytego tysiÄ…cami ciaÅ‚. Nawet najsilniejsze pra­
we skrzydÅ‚o musiaÅ‚o wreszcie uznać przewagÄ™ od­
działów Cumberlanda. Angielska kawaleria rozpo­
częła krwawy poÅ›cig za cofajÄ…cymi siÄ™ powstaÅ„­
cami.
Porażka była już przesądzona, jednak dla Colla
i Brighama nie miaÅ‚o to w tej chwili najmniejsze­
go znaczenia. BijÄ…c siÄ™ ramiÄ™ w ramiÄ™, toczyli
Rebelia 171
wÅ‚asnÄ… maÅ‚Ä… wojnÄ™ z dużo liczniejszymi dragona­
mi. Coll został raniony w udo, jednak w gorączce
walki prawie nie poczuł głębokiego cięcia i nie
przestawaÅ‚ mocno pracować broniÄ…. Za jego ple­
cami Brigham uwijał się jak w ukropie. Udało mu
się przebić jednego z Anglików, nim ten zdołał
wypalić w jego stronę z pistoletu.
Wreszcie musieli uznać przewagę przeciwnika.
Nie czekajÄ…c, aż nadciÄ…gnÄ… nastÄ™pni, zaczÄ™li wy­
cofywać się w ślad za swymi zdziesiątkowanymi
oddziałami. Skuleni biegli co tchu, potykając się
co chwila o zabitych.
- Chryste, rozgromili nas! - wysapał Coll,
z trudem łapiąc oddech. Zatrzymał się i oszoło-
miony rozglądał się na wszystkie strony. Zdawało
mu się, że stoi u szeroko otwartych wrót piekła.
Wszędzie widział okaleczone ciała, czuł duszny
zapach krwi.
- Musiało być ich z dziesięć tysięcy - jęknął.
Nagle podmuch wiatru rozwiał gęsty obłok dymu
i Coll jak na dłoni dostrzegł dragona okradającego
zwłoki jednego ze Szkotów. Bez namysłu rzucił się
na Anglika, ryczÄ…c przy tym jak zranione zwierzÄ™.
- Dość tego. Na rany Chrystusa, stój!! - Brig­
ham ledwie zdoÅ‚aÅ‚ go odciÄ…gnąć. - Nic tu już wiÄ™­
cej nie zdziaÅ‚amy. Możemy tylko zginąć. Przegra­
liśmy. To już koniec powstania!
172 NORA ROBERTS
Coll zdawał się nie słyszeć. Z obłędem
w oczach i uniesionym mieczem szarpaÅ‚ siÄ™, pró­
bował wrócić na pole walki, gotowy sam rzucić
się na całą armię.
- PomyÅ›l o rodzinie - próbowaÅ‚ go powstrzy­
mać Brigham. - Glenroe jest przecież bardzo blis­
ko. Musimy siÄ™ tam natychmiast dostać i wyciÄ…g­
nąć naszych.
Poskutkowało.
- Maggie - szepnÄ…Å‚ Coll, walczÄ…c ze Å‚zami.
- Masz rację. Masz rację - powtarzał w kółko.
Biegiem puścili się przez torfowisko, czujni
i gotowi do obrony. Spoza kłębów dymu słyszeli
odgÅ‚osy pojedynczych wystrzałów i krzyki ran­
nych. Byli już blisko wzgórz, gdy Brigham do­
strzegÅ‚ kÄ…tem oka leżącego na ziemi rannego dra­
gona, który ostatkiem sił unosił się na łokciu
i chwiejnie celował w ich stronę z pistoletu. Nie
miał już czasu, by ostrzec Colla. Rzucił się więc
na przyjaciela, chcąc zepchnąć go z linii strzału.
Zdążył, ale poczuł, jak kula przeszywa mu bok.
Upadł na skraju torfowiska Drumossie, w miejscu,
które przeszło do historii pod nazwą Culloden.
Odrętwiała i tak zmęczona, że prawie zasypiała
na stojąco, Serena wyszła przed dom, żeby nabrać
w płuca chłodnego, świeżego powietrza. Ode-
Rebelia 173
tchnęła z ulgą. Zacięta walka o to, by sprowadzić
dziecko Maggie na świat, trwała prawie dwie doby.
W koÅ„cu urodziÅ‚ siÄ™ zdrowy, dorodny chÅ‚opiec. Je­
go matka przez jakiÅ› czas pozostawaÅ‚a nieprzytom­
na, balansujÄ…c na granicy życia i Å›mierci. Zaczy­
nało zmierzchać, gdy Amelia orzekła, że Maggie
będzie żyć.
Nadchodził wczesny wiosenny wieczór i cała
okolica skÄ…pana byÅ‚a w Å‚agodnym Å›wietle. Na nie­
bie pojawiły się pierwsze gwiazdy. Było cicho
i spokojnie.
- Och, Brigham - szepnęła, obejmujÄ…c ramio­
nami brzuch. - JesteÅ› mi tak bardzo potrzebny!
- Sereno!
OdwróciÅ‚a siÄ™ przestraszona i mrużąc oczy, pró­
bowała rozpoznać, kim jest człowiek kryjący się
w gęstym mroku.
- Rob? Rob MacGregor?
Bezszelestnie wysunÄ…Å‚ siÄ™ z cienia. Kiedy go
zobaczyła, niemal krzyknęła z przerażenia. Jego
kubrak był sztywny od zakrzepłej krwi, włosy miał
posklejane w brudne strÄ…ki, w oczach strach.
- Na miłość boską - zawołała i podtrzymała
go, gdy zachwiał się bezwładnie. - Co ci się stało?
- ByÅ‚a bitwa. Anglicy... Oni nas pozabijali, Se­
reno. Wybili jak zwierzęta!
- A Brigham? - Przerażona chwyciła go za
174 NORA ROBERTS
strzępy koszuli. - Co z Brighamem? Gdzie on
jest? Jest bezpieczny? Błagam cię, mów wszystko,
co wiesz!
- Nic wiem! Tylu ludzi zginęło! Tylu ludzi!
Opadł na kolana i szlochał, ukrywszy twarz
w fałdach jej spódnicy. Jeszcze nie tak dawno był
młodym chłopakiem pełnym ideałów, lubiącym
modne stroje i ładne dziewczęta. A teraz wszystko
przepadło!
- Mój ojciec... Bracia... Wszyscy zabici. Na
własne oczy widziałem, jak padali. Stary MacLe-
an, młody David Mackintosh... - kiedy podniósł
wzrok, jego oczy były rozszerzone z przerażenia.
- Nawet kiedy uciekaliśmy, gonili nas i zarzynali
jak świnie.
- WidziaÅ‚eÅ› Brighama? - potrzÄ…snęła nim z ca­
łej siły, kiedy znowu chwycił go płacz. - A co
z Collem? Widziałeś ich?
- Tak, chyba tak. Nie wiem na pewno, bo dym
był bardzo gęsty. I strzelby nie milkły nawet na
chwilę. Nawet kiedy było już po wszystkim, oni
nie przestawali zabijać. WidziaÅ‚em, jak zabijali ko­
biety i dzieci. Zakłuwałi ich bagnetami. Chowałem
się w krzakach i widziałem, jak kolbami dobijali
rannych.
- Nie! - zawoÅ‚aÅ‚a cicho. Mocno objęła ramio­
nami swoje nienarodzone dziecko i odrętwiała za-
Rebelia
175
częła kołysać się w tył i w przód. - Nie! - jęczała
coraz głośniej.
- Ludzie rzucali broń i poddawali się, a oni
strzelali do nich jak do wściekłych psów. Zcigali
nas. Cała droga zasłana była trupami, bo nawet
nie mogliśmy pogrzebać zabitych.
- Kiedy? Kiedy była bitwa?
- Wczoraj! - Głuchy szloch chwycił go za
gardło. - Nie dalej niż wczoraj!
Nic mu się nie mogło stać. Musiała wierzyć, że
Brigham uszedł z życiem z tej rzezi. Jeśli zwątpi
w to, że przeżył, nie będzie w stanie doczekać świtu.
On żyje, powtórzyła z mocą, podnosząc się z kolan.
Ona nie pozwoli mu umrzeć. Teraz jednak musi my­
śleć o tym, jak chronić swych najbliższych.
- Rob, powiedz, myślisz, że oni tu przyjdą?
- Tropią nas jak dziką zwierzynę - powiedział.
Otrząsnął się już z rozpaczy i splunął na ziemię.
- Do końca życia nie daruję sobie, że nie zabiłem
jeszcze tuzina tych podłych morderców. Hańba na
mnie za to, że uciekłem!
- Czasem trzeba uciec, żeby móc dalej walczyć
- powiedziała, przyglądając mu się ze smutkiem.
Przypomniała sobie, jaki był jeszcze niedawno. To
już nigdy nie wróci, pomyÅ›laÅ‚a, i ogarniÄ™ta współ­
czuciem, przytuliÅ‚a go mocno. - Co z twojÄ… mat­
ką? - zapytała.
176 NORA ROBERTS
- Jeszcze u niej nie byłem. Nie wiem, jak jej
to powiem.
- Powiedz, że jej mężczyzni polegli w chwale,
walcząc za prawowitego króla. A potem
wyprowadz ją w góry razem z resztą kobiet. -
Spojrzała w stronę ścieżki, którą odchodził Rob
i zacisnęła zÄ™by. - Tym razem, gdy Anglicy przyj­
dÄ… tu palić i rabować, nie zgwaÅ‚cÄ… już żadnej ko­
biety!
Po powrocie do domu pobiegła szukać Amelii.
Wytężyła całą siłę woli, by odsunąć od siebie
strach o Brighama. Musiała tak zrobić, jeśli miała
zachować rozsÄ…dek i, co ważniejsze, ratować ro­
dzinÄ™. Przez caÅ‚y czas powtarzaÅ‚a w myÅ›lach, ni­
czym zaklęcie albo modlitwę: on żyje, on żyje.
Te dwa słowa trzymały ją przy życiu i pchały do
działania.
- Amelio! - ChwyciÅ‚a siostrÄ™ za ramiÄ™ i od­
ciągnęła od łóżka Maggie. - Co z nią?
- Wciąż jest bardzo słaba. - Amelia sama
szczękała zębami ze zmęczenia i z niewyspania. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • pumaaa.xlx.pl