[ Pobierz całość w formacie PDF ]
białych szatach, i otoczył ją ramieniem, a ona przywarła do niego nie zwracając uwagi na jego
straszny wygląd.
Krew twych wrogów panie powiedziała będzie dla Vanessy zawsze, niczym
najdro\sze perfumy.
Cymmeryjczyk zaśmiał się głośno i mocniej przycisnął ją do siebie.
Jesteś prawdziwą \oną zdobywcy! zawołał. Hej, Bourtai, poka\ swój małpi pysk!
Za tronem bezszelestnie otworzyły się ukryte drzwi, niewidoczne do tej chwili i stanął w
nich mały czarnoksię\nik.
Witaj, Conanie zawołał piskliwym głosem. Nigdy dotąd nie widziałem takiej
jatki!
Przeszedł przez komnatę przeskakując bez emocji nad ciałem jej niedawnego właściciela i
wyciągnął przed siebie powykręcane dłonie, w których błyszczało złoto i szlachetne
kamienie. Zaczął mówić po khitajsku, który obaj znali, a który był obcy dla Vanessy i
Tanissa, który zimnymi, niebieskimi oczyma przyglądał się twarzy maga. Vanessa zwróciła
się do Conana.
Czy masz jakieś tajemnice przed swą niewolnicą i \oną, panie? spytała miękkim
głosem.
Cymmeryjczyk przysłuchiwał się szybkiej mowie Bourtai nie zwracając na nią uwagi.
Jest coś, czego nie rozumiem, panie mówił mag. Vanessa widziała, jak Ozark
połykał swój rubin mądrości, ale choć rozbebeszyłem go jak starą ropuchę, którą zresztą był,
nie udało mi się znalezć kamienia. Mo\e magicznie rozpuścił się w jego krwi?
Mi się wydaje odparł Conan z wilczym uśmiechem na twarzy \e sam go
połknąłeś, by zatrzymać go dla siebie. Mo\e, gdyby rozpłatać twój małpi brzuch&
Chwycił małego czarnoksię\nika jedną ręką, a drugą, z mieczem przystawił do jego brzucha.
Oczy Vanessy zapłonęły zimnym ogniem, a Taniss sięgnął do rękojeści swego sztyletu, lecz
Conan nie zauwa\ył tego.
Nie panie miotał się Bourtai mrugając oczyma i machając w powietrzu nogami.
Przysięgam, nie wziąłem go. Bogactw, które tu są starczy dla nas obu!
Cymmeryjczyk zaśmiał się głucho i odepchnął go od siebie.
Pilnuj, by drzwi do tej sali pozostały zamknięte, dopóki nie wrócę. Ty tak\e Tanissie.
Vanessa, sprawdzmy, czy w komnatach tego opasłego królika nie znajdzie się jakieś odzienie
na moją niedzwiedzią posturę, które lepiej by pasowało władcy Fahrgo, ni\ te łachmany.
Tak jest mój mę\u odparła Vanessa spuszczając wzrok i rumieniąc się na twarzy.
No, tak powiedział Conan spoglądając na nią i zanosząc się rubasznym śmiechem.
Skoro ju\ zostałem królem, znajdzie się czas na wszystko. Chodz, \ono. Oddalili się,
lecz długo jeszcze w komnacie dzwięczał tubalny śmiech olbrzyma. Nim minął, Bourtai stał
ju\ przy Tanissie, podsuwając mu pod nos garście pełne drogocennych przedmiotów. Ten
jednak patrzył na drzwi, za którymi zniknęli Vanessa i Conan.
Nie jestem pewien szepnął czy mo\emy całkowicie zaufać Vanessie. Jest coś w
tych dumnych \ołnierzach&
Ale to coś szybko mija. Zresztą, ona lubi tylko mę\czyzn, którymi mo\e rządzić
terkotał Bourtai.
Chcesz powiedzieć, \e mną te\ rządzi, poczwaro? Taniss rzucił mu zimne jak lód
spojrzenie.
Ale\ skąd Bourtai odstąpił o krok, ale przebiegły uśmiech nie zniknął z jego małpiej
twarzy czy\bym coś takiego powiedział? Nie, po prostu wydaje mi się, \e Vanessa ma
swoje sposoby. I pamiętaj, nie mo\e być mowy o zabiciu Conana! Na swój idiotyczny sposób
był mym przyjacielem i mimo \e nie jestem człowiekiem, któremu przyjazń mo\e stanąć na
Strona 53
Howard Robert E - Conan. Synowie boga niedzwiedzia
drodze do bogactwa, zabójstwo nie jest jednak potrzebne, dopóki Vanessa da sobie z nim
radę. Wzruszył ramionami i spojrzał na trupa Ozarka. Gdybym tak odnalazł ten rubin&
Spłukawszy z siebie trudy bitwy w złotej wannie Ozarka i odziawszy się w jedwabie,
Conan uło\ył się wygodnie na miękkim kobiercu, a Vanessa czesała jego włosy.
Jesteś \ądna krwi zirytował się Conan. Ale nie wypada mi kłócić się z tobą, skoro
to moje dobro masz na myśli.
Jestem tylko kobietą, panie odparła miękkim głosem spuszczając wzrok i nie
wolno mi sprzeczać się z tobą. Byłam \ebraczką, a ty uczyniłeś mnie królową, ale jestem
ambitna i& obawiam się o ciebie!
Conan próbował unieść się z posłania, jednak jej pieszczoty powstrzymały go.
Ty jesteś najmądrzejszy, panie mruczała Vanessa.
Jednak wydaje mi się, \e podbite rasy często podnoszą broń przeciw zdobywcom. Na
przykład Vanirowie&
No dobrze, wyślę ludzi jutro, albo za tydzień&
Nie, panie, teraz! rzuciła Vanessa starając się ukryć pod powiekami błysk złości w
oku. Dla twych ludzi to \aden wysiłek, a jutro Kitharowie mogą przypomnieć sobie jakąś
magię, którą rzucą przeciw tobie!
Nie dbam o ich sztuczki Conan strzelił palcami. Przejrzałem je i wykorzystałem
przeciw nim!
Jednak kiedyś ich magia powaliła cię na ziemię& Conan skoczył na równe nogi, a
Vanessa skuliła się jak pod uderzeniem bata, ale obserwowała go spod przymru\onych
powiek.
Czy\byś umniejszała moje czyny, kobieto! wykrzyknął Conan.
Słowa twej niewolnicy były z pewnością&
Te słowa dra\nią mnie przerwał Cymmeryjczyk.
Zatem utnę sobie język! Vanessa wydobyła swój malutki sztylecik i przyło\yła go
sobie do ust, ale Conan odebrał go jej i pogładził jej złote loki.
Jesteś sprytnym, małym tyranem zaśmiał się ale masz rację, Kitharowie muszą
zostać zgładzeni.
W oczach Vanessy zabłysła satysfakcja, szybko jednak zniknęła pod udanym smutkiem:
Będę za tobą tęsknić mój panie szepnęła nieśmiało. Nie spędzisz w mych
ramionach nawet jednej nocy, nim ruszysz śladem swych wrogów!
Co do tego&
Ale wiem, \e takie jest \ycie zdobywcy. Nie spoczniesz, póki nie pokonasz wszystkich
przeciwników!
Ka\dy ma jakiś cel.
A twoim jest zwycię\ać, panie Vanessa zarzuciła mu szczupłe ramiona na szyję.
Gdybym chocia\ mogła być zawsze przy tobie! Ale to nie potrwa długo. Zostanę i będę
strzegła twego tronu i twych praw, choć jest to du\y cię\ar dla mych kobiecych ramion.
Conan zamknął te ramiona w uścisku swych dłoni i spojrzał jej prosto w rozpłomienione
oczy, choć nie znał przyczyny jej podniecenia.
Zatem, dla ciebie, Vanesso! powiedział wzdychając cię\ko i czując powracające
zmęczenie.
Nie, panie odparła \arliwie. Dla siebie samego, by twój tron był bezpieczny dla&
twych synów.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]