[ Pobierz całość w formacie PDF ]

dopóki ona sama nie uzna że chce odejść.
Malowanie jest oczywiście najważniejsze, myślała Gen nie, przeglądając pędzle, ale
przy okazji może dać temu gburowi nauczkę. Zasłużył sobie na nią.
Ruchem głowy odrzuciła włosy z czoła i zamknęła skrzynkę z przyborami. Jeszcze nie
spotkała nikogo, komu tak należałaby się solidna lekcja, jak Grantowi Campbellowi. A ona
Gennie, jest wręcz stworzona do tego, żeby mu jej udzielić.
Trochę zbyt głośno zamknęła zatrzaski skrzynki, tak ż echo rozległo się w pustym
domku jak wystrzał. A więc myślał, że ona chce prowadzić gierki? Dobrze, w takim razie
będzie prowadziła gierki. Własne gierki, według swoich własnych reguł, a Grant może się
wypchać.
Przez całe swoje dwudziestosześcioletnie życie Gennie patrzyła, jak jej babcia po
mistrzowsku uwodzi i czaruje mężczyzn. Na wspomnienie tej zadziwiającej kobiety uśmie-
chnęła się z czułością. W wieku siedemdziesięciu lat nadal piękna i pełna energii, potrafiła
owinąć sobie mężczyznę wokół palca. Też miała na imię Genvieve.
Gennie oparła ręce na biodrach i z cichym pomrukiem chwyciła fartuch malarski.
Granta Campbella czeka trochę mocnych wrażeń. Chce po nią sięgnąć, tak? Co za bezczel-
ność! Jeszcze będzie się czołgał u jej stóp. Ona mu pokaże. Odpłaci mu za wszystko chłodno i
z wyrachowaniem. Taka zemsta smakuje najlepiej.
Gniew i oburzenie, które dojrzewały w niej przez noc, pozwoliły jej przestać myśleć o
tym słodkim, a jednocześnie bolesnym napięciu, jakie czuła, kiedy ją całował. Aatwiej jej
było zapomnieć, że pragnie go tak, jak jeszcze nigdy nie pragnęła żadnego mężczyzny. Gniew
był o wiele bardziej satysfakcjonującym uczuciem niż przygnębienie, więc Gennie podsycała
go w sobie z zapałem.
Upewniwszy się, że spakowała wszystkie przybory, poszła do sypialni. Krytycznie
przyjrzała się sobie w lustrze nad starą toaletką. Jako artystka nie mogła nie docenić swoich
regularnych rysów twarzy i oryginalnego kolorytu. Najwyrazniej tłumiony gniew dodawał jej
urody.
Ze srogą miną, niczym wojownik przed bitwą, sięgnęła po ciemnozielony cień do
powiek. Należy podkreślać to, co w twarzy najciekawsze, myślała, nakładając go na powieki.
Rezultat tego zabiegu zadowolił ją. Oczy, chociaż pomalowane delikatnie, nabrały bardziej
egzotycznego wyglądu. Lekko przesunęła szminką po ustach, dodając im trochę koloru. Od
razu stały się bardziej kuszące. Z leniwym uśmiechem skropiła się kilkoma kroplami perfum.
Tak, zamierzała go uwieść. A kiedy już padnie przed nią na kolana, ona beztrosko odejdzie w
siną dal.
%7łałowała tylko, że nie może włożyć czegoś bardziej wyzywającego. Malowanie było
jednak najważniejsze. Trudno siedzieć na skale w krótkiej, ciasnej sukience. Dżinsy i krótka,
obcisła bluzeczka będą musiały wystarczyć. Nie mogąc się już doczekać tego, co przyniesie
nowy dzień, Gennie poszła po skrzynkę z przyborami malarskimi. Nagle usłyszała warkot
nadjeżdżającego samochodu.
Najpierw pomyślała, że to Grant, i od razu ogarnęło ją zdenerwowanie. Rozdrażniona
tłumaczyła sobie, że serce bije jej mocniej tylko z radości, jaką czuła na myśl o mającej już
wkrótce nastąpić zemście. Podeszła do okna i stwierdziła, że pod domem nie zatrzymała się
półciężarówka Granta, tylko jakiś nieduży, poobijany samochód kombi. Wyszła z niego
schludna i dopięta na ostatni guzik pani Lawrence, niosąc przed sobą przykryty ściereczką
talerz. Zaskoczona i trochę speszona Gennie otworzyła jej drzwi.
- Dzień dobry - powitała ją z uśmiechem, chociaż sytuacja była trochę dziwna. W roli
gościa występowała kobieta, która przez długie lata mieszkała w tym domu.
- Widzę, że już wstałaś. - Przystanęła w progu i wbiła małe, ciemne oczka w twarz
Gennie.
- Tak. - Gennie wyciągnęła dłoń na powitanie, ale pani Lawrence trzymała talerz w
obu rękach. - Proszę wejść.
- Nie chcę ci przeszkadzać. Pomyślałam sobie, że może| masz ochotę na babeczki.
- Oczywiście, że mam. - Gennie otworzyła szerzej drzwi. Najwyrazniej nie zacznie
dziś pracy wcześniej. Zwłaszcza jeśli napije się pani ze mną kawy.
- Mogę się napić. - Wahała się przez ułamek sekundy, a potem weszła do środka. - Nie
mam wiele czasu. Potrzebują mnie na poczcie. - Przebiegła wzrokiem pokój.
- Jak pięknie pachną - zachwyciła się Gennie. Wzięła od gościa talerz i poszła do
kuchni. Miała nadzieję, że tam będzie się czuła bardziej swobodnie. - Wie pani, nigdy mi się
nie chce gotować, jeśli mam do nakarmienia tylko siebie.
- No, tak. Gotowanie dla rodziny daje więcej przyjemności.
Gennie znów ogarnęło współczucie, ale nic nie dała po sobie poznać. Stojąc plecami
do gościa, wsypała odpowiednia ilość kawy do dzbanka. Wiedziała, że pani Lawrence zechce
się rozejrzeć po swojej kuchni, która pewnie budziła w niej wiele wspomnień.
- Zadomowiłaś się już.
- Tak. - Gennie wyjęła dwa talerze i postawiła je na stoliku. - Właśnie takiego domku
szukałam. Bardzo mi się podoba. - Rozstawiła spodeczki i filiżanki. - Na pewno przykro pani
było się stąd wyprowadzać - powiedziała po chwili wahania, stając twarzą do przybyłej.
Pani Lawrence lekko wzruszyła ramionami.
- Nic nie trwa wiecznie. Dach dobrze zniósł tę nocną burzę?
Gennie przez chwilę nie wiedziała, o czym mowa. Już miała powiedzieć, że tamtej
nocy jej tu nie było, ale w ostatniej chwili ugryzła się w język.
- Bardzo dobrze, nie miałam z nim żadnych kłopotów. - Pani Lawrence rozglądała się
wokół, a Gennie zastanawiała się, czy nie lepiej by było, gdyby wyraziła swoje uczucia
wprost. Wszyscy jej to doradzali, kiedy cierpiała po śmierci Angeli, ale im nie wierzyła. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • pumaaa.xlx.pl