[ Pobierz całość w formacie PDF ]
pochłonęła, że gdy wreszcie podniosła znad niej wzrok, zobaczyła ze zdziwieniem, że świece wypaliły się prawie
do końca. Spojrzała na mały zegar stojący na biurku. Dobry Boże, była już prawie północ! W rzeczy samej, lady
Burnsall i Charity już kilka godzin temu wsunęły nieśmiało głowy przez drzwi, by życzyć jej dobrej nocy. Liza
odłożyła wreszcie papiery na bok i wstała przeciągając się.
Doszła do hallu i właśnie miała zacząć wchodzić na schody, gdy drgnęła pod wpływem natarczywego pukania do
drzwi. Ponieważ wszyscy służący już od dawna spali, szybko pobiegła otworzyć. Z zaskoczeniem patrzyła na
zwalistą postać, która stała przed nią, ociekając deszczem.
- Ależ, panie Rotschild... co pan tutaj...? To znaczy chciałam powiedzieć... niechże pan wchodzi!
- Topry wieczór, lady Elizabeth! - Nathan Rotschild wszedł do hallu i otrząsnął się niczym ogromny mokry pies.
Chmura kropelek wody uniosła się dokoła niego. - Wiem, sze to nietopra pora na skłatanie wisyt, ale mam
wiatomości, które muszę pani natychmiast przekazać.
70
- Ależ oczywiście - powiedziała zaskoczona. - Niechże mi pan pozwoli wziąć płaszcz... i kapelusz.
- Nie, nie - zaprotestował. - Jestem za mokry, szepy wchocić do pani domu. Niech mi tylko pani pozwoli
powiecieć...
- Nonsens. - Dziewczyna energicznie zdjęła z niego przemoczony płaszcz i zaprowadziła go do pokoju. Tam
posadziła go w fotelu tuż przed ogniem wesoło płonącym na kominku. - Może zadzwonię po herbatę dla pana? -
zapytała. - A może trochę grzanego wina dobrze panu zrobi?
- Nein, nein... dziękuję ci barco, moja droga, ale nie mokę zostać tu tak długo. - Zamachał gwałtownie pulchną
dłonią. - Usiąć, proszę.
Posłusznie przycupnęła na kanapce naprzeciw niego i spojrzała wyczekująco.
- Lady Elizabeth. - Jego ton był bardzo poważny. - Muszę panią prosić, szepy zachowała pani to, co powiem w
tajemnicy. - Podniósł dłoń, zanim zdążyła go zapewnić, że będzie milczeć. - To nie jest łatwe, o co proszę.
Przynoszę nofiny, które wstsząsną miastem asz po same posady. Jeszeli powie pani, sze zachowa tajemnicę,
uwieszę pani. Wiem, sze jest pani osobą honorową... i dyskretną.
Liza patrzyła na niego z powątpiewaniem, ale Nathan Rotschild nie był człowiekiem, który rzuca słowa na wiatr.
Zawahała się, po czym powiedziała szczerze:
- Oczywiście. Obiecuję panu, że nikomu nie powtórzę ani słowa z naszej rozmowy. To znaczy, o ile nie jest to
żadna sprawa kryminalna - dodała z niepewnym uśmiechem.
- Nein, to nic s tych szeczy. - Usiadł prosto i wreszcie wykrztusił z siebie: - Topiero co wróciłem s Kontynentu.
- Co takiego? - zawołała Liza. Nie byłaby bardziej zaskoczona, nawet gdyby jej oznajmił, że przed chwilą
przyleciał z Księżyca. - Ale, jak to... w środku nocy... i przecież leje jak z cebra!
- Taak, to była interesująca wiprafa. Moja droga, ostatnie tszy dni spędziłem w Belgii. - Oczy dziewczyny robiły
się coraz większe i coraz bardziej okrągłe ze zdziwienia, nic jednak nie mówiła. - I jestem zachfycony mokąc
powiedzieć pani, sze ksiąszę Wellinkton pokonał Napoleona wczoraj wieczorem niedaleko wioski Waterloo.
Liza tylko siedziała nic nie mówiąc, a pokój wirował dokoła niej.
- Pokonał?! - zawołała w końcu. - Napoleona?... Ale przecież słyszeliśmy...
- Fiem, co słyszeliście, ale to, co mófię, jest prafdą. Około dziewiątej, wczoraj wieczorem, Napoleon uciekł ze
sfojeko sztabu na południe od Waterloo i pot osłoną nocy udał się to Paryża.
- Nie mogę w to uwierzyć! - Pod wpływem ulgi i radości głos odmawiał Lizie posłuszeństwa. - Czy jest pan tego
pewien, panie Rotschild? To znaczy, proszę mi wybaczyć, ale...
- Ja, ja, rosumiem. Ja tam byłem i mófię, co widziałem. To było krwawe swycięstwo, ale odniósł je Wellinkton.
- Ależ to wspaniałe wieści! Dlaczego, na miłość boską, nie chce pan... ach! - wykrzyknęła, nagle wszystko
rozumiejąc.
- Wice, sze jusz pani wszystko srosumiała. - Oczy Nathana Rotschilda rozbłysły. - Czy spszedała pani swoje
akcje sządowe, jak to sropiła połowa miasta?
- Nie, ale myślałam o tym i zapewne już jutro bym to zrobiła - przyznała się Liza. Potem się roześmiała. - Nie
mogłam się do tego zmusić. Zamiast tego powiem mojemu agentowi, by kupował tyle akcji, ile tylko zdoła.
- Topsze.
- Komu jeszcze powiedział pan o naszym zwycięstwie? zapytała niepewnie.
- Nikomu nie pofiedziałem ani słowa, tylko pani, lad Elizabeth. - Wstał i ujął jej dłoń. - Kiedyś wyswiatczyła mi
pani duszą pszysługę, a Nathan Rotschild nikdy nie zapomina o takich sprafach.
Dziewczyna wstała także i uśmiechnęła się z wdzięcznością. Nagle coś przyszło jej do głowy i przez kilka chwil
[ Pobierz całość w formacie PDF ]