[ Pobierz całość w formacie PDF ]
potrzebujecie mi dawać odpowiedzi. Po waszych twarzach widzę, że wybór mój był słuszny. Dziękuję wam.
Od tej pamiętnej chwili czas dłużył się nieznośnie Shackletonowi. Na początku listopada trzy pary sań
zaprzężone w dziewiętnaście psów ruszyły w nieznaną drogę. Cel południe. Najbardziej południowy punkt
ziemskiego globu. Biegun. Ale chociaż polarnicy przygotowani byli na najgorsze, rzeczywistość przeszła
wszelkie oczekiwania.
Dzień po dniu jedno i to samo. Siarczysty mróz,
waląca z nóg wichura, ślepota śnieżna tysiącem ukłuć rażąca wzrok, hamująca ruchy. Zwały sypkiego śniegu, z
których ciężko wydostać sanie i psy. Przepastne szczeliny w lodzie raz przesłonięte białym oparem mgły, raz
skryte pod kruchym, śnieżnym mostem. Straszne, długotrwałe, huraganowe burze zmuszające do postojów.
Całą sforę psów trzeba było wprzęgać do ciężko załadowanych sań, aby przyciągnąć je o parę kilometrów i
zawracać po następne. Przechodząc w ten sposób trzydzieści kilometrów dziennie, polarnicy posuwali się
naprzód zaledwie kilka. Psy zaczęły padać. Niechętnie jadły suszoną rybę, która w tropikach uległa zepsuciu.
Martwy Lodowiec Rossa zdawał ciągnąć się bez końca. Cały czas polarnicy szli wzdłuż majaczących w dali
łańcuchów górskich o nieznanych szczytach, sięgających trzech tysięcy metrów. Zapasy żywności były na
wykończeniu.
Wyczerpani walką z wiejącym bez przerwy od bieguna, przenikającym na wskroś, wiatrem, z nielitości-
wym mrozem, postanowili wreszcie zawrócić. Od celu dzieliło ich jeszcze ponad osiemset kilometrów...
Shackleton wzdryga się mimo woli. Ten pierwszy odwrót był także straszny. Ostatnie psy zginęły z wy-
czerpania i głodu. Niedożywieni ludzie zapadli na szkorbut. On sam cierpiał najbardziej. Opadł zupełnie z sił,
pluł krwią, nie mógł utrzymać się na opuchniętych nogach. Nieprzytomnego towarzysze musieli ciągnąć na
sankach przez ostatnie czterdzieści kilometrów.
Scott postanowił pozostać w zatoce na jeszcze jedno zimowanie. Shackletona ciężko chorego, pomimo pro-
testów i błagań, odesłał do kraju.
I znów marzyłem o jednym tylko wspomina wsparty o burtę polarnik próbować raz jeszcze,
zwyciężyć! A teraz ta druga, straszna porażka. Cięższa do zniesienia od pierwszej, tuż przed osiągnięciem
bieguna... O wielką stawkę grałem. I przegrałem. A jednak nie uznam się za pokonanego!"
Można dokonać czegoś więcej! Przejdę stąd dotąd! Palce szeroko rozpostartej dłoni zdecydowa-
nym gestem wpierają się w dwa przeciwległe krańce Białego Lądu.
Zgrupowani w sali admiralicji z uwagą wpatrują się w ciężką, masywną sylwetkę mówiącego. Z rozłożonej
przed nimi na stole, mapy Antarktydy zieją bielą nieznane, nie tknięte stopą ludzką olbrzymie przestrzenie. Upór
malujący się na twarzy Shackletona rokuje nadzieje. Jego bohaterska postawa w walce z przeciwnościami daje
pewność, że człowiek ten gotów jest znów porwać się do wielkiego czynu. To rok 1913. Anglia pragnie
zabłysnąć czymś, co w części przynajmniej zrównoważy blask sławy otaczającej Amundsena niezrównanego
zdobywcę bieguna południowego Ziemi. Sławy, której zazdrości teraz wielkiemu Norwegowi cały świat.
Osiągnięcie Shackletona pozwoli może społeczeństwu angielskiemu zapomnieć o klęsce zaszczytnej
wprawdzie, ale jednak klęsce bohaterskiego Scotta.
Podejmując się ambitnie dokonać więcej" niż Amundsen i Scott, Shackleton wie, na co się waży Ten
szaleńczo uparty człowiek docenia wagę niebezpieczeństwa. Któż lepiej niż on pamięta, co znaczy walka z
najcięższymi warunkami klimatycznymi świata? Tylko człowiek mężny i nieustępliwy, człowiek niezłomnej
woli, zdobędzie się na powrót do Białego Piekła. Któż posiada te cechy w większym stopniu niż on, Rycerz
Wielkiej Przygody?
Geograficzny biegun południowy Ziemi jest zdo
byty, to prawda, ale Szósty Kontynent nie zdradził jeszcze człowiekowi części nawet swych tajemnic.
Shackleton stawia przed sobą nowy cel: przejście od Atlantyku do Pacyfiku, od brzegów Morza Weddel- la
poprzez biegun do brzegów Morza Rossa. Trzy i pół tysiąca kilometrów w poprzek lodowej pustyni, po nie
tkniętych stopą ludzką przestrzeniach!
Długo rozważa się w Anglii projekt szaleńczej na pierwszy rzut oka wyprawy. Wreszcie zapada decyzja:
Próbować!" Przygotowania trwają przeszło rok.
Ósmego dnia pierwszej wojny Å›wiatowej na angielskim krążowniku Warspite" patrolujÄ…cym wody Oceanu
Atlantyckiego wszczęto alarm. W dali na horyzoncie bielały jakieś żagle. Swój czy wróg?
Skądże swój na tych wodach?
Czemu nie wywiesza flagi? Elektryczne dzwonki podrywajÄ… ludzi na nogi.
Pełna naprzód!
Kurs 187!
Alarm!
Pogotowie bojowe!
Dzwonki brzęczą bez przerwy, wszędzie. W wieżach bojowych, w składach amunicji, w maszynowni!
Tupot butów na deskach pokładu milknie. Do wież pancernych biegną przez telefon rozkazy. Szczękają zamki.
Długie lufy armatnie powoli unoszą się w górę.
Baterie przygotowane!
- Wyrzutnie torpedowe gotowe! dochodzą za chwilę na mostek kapitański kolejne meldunki.
Marynarze w napięciu czekają tylko ostatniego rozkazu; Ognia!"
Czegóż oni, tam w górze, zwlekają? niecierpliwi się obsługa dział i wyrzutni.
Może wreszcie coś się zacznie dziać!
To na pewno jakaś niemiecka pułapka. Wiadomo. Jak to sobie spokojnie płynie. Niby nigdy nic. Znamy
siÄ™ na tym!
Jeśli my pierwsi nie damy ognia, opuszczą burty i wtedy nas poczęstują.
Na cóż, u licha, stary jeszcze czeka? gorączkują się marynarze.
Dowódca statku podziela zdanie załogi to wojna. Trzeba się mieć na baczności. W chwili gdy podnosi
rękę, by dać rozkaz: Ognia!", rozlega się za nim wołanie:
Panie komandorze, ważna radiodepesza! Niechętnie, odrywając wzrok od lornety, w której
szkłach natrętnie bielą się żagle tajemniczego trójmasztowca, dowódca rzuca okiem na depeszę i raptem blednie.
Odwołać alarm bojowy natychmiast! Odwołać! krzyczy zmienionym głosem.
Wypuszcza z rąk lornetę. Nogi pod nim drżą. Opiera się o burtę. Na czoło występują mu krople potu.
StojÄ…cy opodal przy telemetrze oficer nie posiada siÄ™ ze zdumienia. Pierwszy raz widzi w takim stanie swego
zawsze zrównoważonego zwierzchnika. Ocierając zroszone nagle potem czoło, dowódca rzuca mu krótko:
To Endurance", statek Shackletona. Płynie na południe, na Antarktydę. A mało brakowało, żebym go
nie storpedował.
Przed niespełna tygodniem nad z takim trudem przygotowaną polarną wyprawą zawisło nieoczekiwanie in-
ne, nie mniejsze niebezpieczeństwo.
Rankiem 1 sierpnia 1914 roku cała Anglia gromadziła się przed rozwieszonymi nocą czerwonymi afiszami
o mobilizacji. Początek pierwszej wojny światowej. Shackleton już z portu z ciężkim sercem wysłał do
admiralicji depeszę, kończąc ją słowami:
...statek, wyposażenie i ludzie są oczywiście do dyspozycji panów...
Odpowiedz przyszła lakoniczna:
Płynąć!
[ Pobierz całość w formacie PDF ]