[ Pobierz całość w formacie PDF ]
* * *
Koniec nie był w stanie się opanować. Uczynek Wężownika wydał mu się
niewiarygodnie zabawny. Zupełnie jak na komediowym przedstawieniu ryms,
21
ciach i łubudu. . . ! Niestety, odgłosy dobrej zabawy wywabiły z legowisk pozosta-
łych zbójów. Jeden wypadł z szałasu z bronią w ręku, głośno wzywając do ataku.
Nie zdążył zrobić ani dwóch kroków, gdy zarył twarzą w zwiędłą trawę, całkiem
jakby ktoś podstawił mu nogę. Koniec z Wężownikiem płakali ze śmiechu. Nad
ciałem powalonego na moment ujawniła się wysoka postać Kamyka. Tkacz Iluzji
przyszpilił go sztychem do ziemi, po czym znów zniknął pod zasłoną niewidzial-
ności. Następny spotkany zbój zginął, nie wiedząc nawet, co go zabiło. Z wstręt-
nym mlaśnięciem otworzyła się w jego brzuchu długa poprzeczna rana i wylały
się z niej wnętrzności. Nie zdążył upaść, a już następny cios rozrąbał mu czoło. Je-
den z szałasów stanął w ogniu. Wężownik w świetle pożaru ujrzał szamoczącego
się w panice obcego, na którym zajęło się ubranie, i unieszkodliwił go, przeno-
sząc jego głowę nieco dalej od reszty ciała. Tymczasem poprzednia ofiara Tkacza
Iluzji podniosła się, przyciskając rękę do rany na piersi. Krew lejąca się spomię-
dzy palców wydawała się zupełnie czarna w zwodniczym oświetleniu. Zanim obaj
magowie zdążyli zrobić cokolwiek, kolejna strzała Promienia definitywnie zakoń-
czyła życie rannego. Ktoś usiłował umknąć w zarośla. Trafił na Stalowego i jego
nadzieje, by unieść cało skórę z nagłego pogromu, okazały się płonne. Stworzy-
ciel, który już przedtem cicho, bez niepotrzebnego hałasu unieszkodliwił dwóch
chrapiących beztrosko zbójców, zjawił się w kręgu światła, otrząsając krople krwi
z klingi.
Raptem okazało się, że to już koniec. Nie ocalał nikt ze zbójeckiego gniazda.
Magowie ściągali w jedno miejsce, obok palących się resztek szałasu. Stalowy
wyrwał z ogniska płonący drąg i z zaimprowizowaną pochodnią skierował się do
ruiny.
Tam został jeden powiedział. Co robi Mysz? Już powinien tu być.
Wśród spękanych murów Stworzyciel zobaczył w świetle żagwi jedynego
ocalałego Northlandczyka i od razu zorientował się, dlaczego ten nie brał udziału
w walce ani też nie uciekał nogi mężczyzny tkwiły w solidnie wyglądających
dybach. Więzień z obawą patrzył na Stalowego i pałasz w jego ręku. Przyciskał
się plecami do muru, czekając w milczeniu na cios. Stalowy wyminął go, nie po-
święcając mu więcej uwagi. Podszedł do Myszki, który klęczał u boku leżącego
bez ruchu Winograda.
Jest zle powiedział cicho mały Wędrowiec, gdy światło padło na nich.
On mnie wcale nie słyszy. Jest strasznie pobity.
Trudno się było nie zgodzić z oceną Myszki. Stworzyciel przesuwał dłonią
po ciele Bestiara, oceniając talentem obrażenia. Połamane kości, rozległe wyle-
wy pod skórą. . . Na szczęście nie miał żadnych obrażeń brzucha, które mogłyby
go zabić w ciągu paru godzin. Wyglądało to trochę tak, jakby chłopak chronił
wnętrzności kosztem pleców i głowy. Skądinąd słusznie.
Myszko, tam jest pełno trupów odezwał się Stalowy. Lepiej będzie,
jak Winograd zostanie tutaj. Przypilnuj go.
22
Zdjął opończę i przykrył nią rannego.
Jak się rozwidni, to spróbuję pospajać mu kości. Na razie tam jest jedna
jatka i musimy posprzątać. Ten tutaj to więzień, chyba niegrozny.
Myszka kiwnął głową na znak zgody. Zajął znów miejsce u boku chorego
Bestiara jak małe bóstewko opiekuńcze.
Stalowy wrócił na pole walki i zaklął na niespodziany widok, który ukazał się
jego oczom. Reszta towarzystwa padła pokotem, tak jak stali, zasypiając kamien-
nym snem ponarkotycznym. Postronny obserwator nie odróżniłby ich od trupów.
Wyczerpane organizmy zażądały raptem odpoczynku i nikt im się nie sprzeci-
wiał. Stalowy westchnął z głębi serca. Odciągnął najbliższe zwłoki nieco dalej.
Następnie przysiadł na kłodzie i objął, chcąc nie chcąc, całonocną wartę.
* * *
Blade poranne słońce oświetliło smętne pobojowisko. Najbliżej Stalowego le-
żący Promień zaledwie uniósł głowę, a natychmiast opadła z powrotem. Oczy
[ Pobierz całość w formacie PDF ]