[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Bowiem On nakazuje nam kierować się głosem marzeń i serca, a to sprawia nam sporo
trudności, gdyż przywykliśmy żyć inaczej. I wtedy ze zdziwieniem odkrywamy, że Bóg
pragnie po prostu, byśmy byli szczęśliwi, gdyż jest naszym Ojcem.
- I naszą Matką - dorzuciłam. Mgła powoli zaczęła się rozpraszać. Ujrzałam wiejski
domek, przed którym jakaś kobieta zbierała drzewo na opał.
- I naszą Matką... %7łycie duchowe wcale nie wymaga wstąpienia do seminarium, ani
wstrzemięzliwości, ani postu, ani ślubów czystości. Wystarczy przyjąć, że Bóg istnieje i
wierzyć. A potem już każdy podąża własną drogą i czyni cuda.
Przerwałam mu:
- Mówił mi o tym wszystkim i o tobie, ojcze.
- Mam nadzieję, że ty uszanujesz dar, jaki on posiada. Bowiem, jeśli wierzyć historii,
nie zawsze tak bywało. W Egipcie poćwiartowano Ozyrysa. Bogowie greccy zwalczali się
nawzajem z powodu śmiertelników. Aztekowie wypędzili Quetzalcoatla. Bogowie
wikingów widzieli pożar Walhalli, którego przyczyną była pewna niewiasta. A Chrystus
zawisł na krzyżu. Dlaczego tak się dzieje? Nie miałam pojęcia, co odpowiedzieć.
- Bóg zstępuje na ziemię, aby uświadomić nam naszą własną siłę. Jesteśmy częścią
Jego marzeń, a On pragnie je szczęśliwie spełnić. Jeśli zatem utwierdzimy się w przekonaniu,
że Bóg stworzył nas po to, byśmy byli szczęśliwi - to będziemy musieli uznać, że każda
klęska, każdy smutek wypływają z naszej winy. I to jest właśnie powód, dla którego zawsze
zabijamy Boga. Czy to na krzyżu, czy w płomieniach, na wygnaniu lub po prostu w naszym
własnym sercu.
- A ci, którzy to rozumieją...
- Zmieniają świat, za cenę wielu wyrzeczeń. Kobieta zbierająca chrust na widok
księdza pośpieszyła w naszą stronę.
- Wielkie dzięki, ojcze - wykrzyknęła, całując go w rękę. - Ten młody człowiek
uzdrowił mojego męża.
- Twojego męża uzdrowiła Matka Boska - odparł kapłan, przyśpieszając kroku. - On
jest tylko narzędziem w Jej rękach.
- To on! Jestem pewna, że to on! Wstąpcie, proszę, na chwilę do mnie.
Przypomniałam sobie poprzednią noc. Tamten mężczyzna pod bazyliką powiedział
przecież:  Jest pani tutaj z człowiekiem, który czyni cuda! .
- Spieszymy się - zaoponował ksiądz.
- Ależ nie - wtrąciłam po francusku, zmieszana nieco, że wypowiadam się w nie
swoim języku. - Jest mi trochę zimno i chętnie napiłabym się gorącej kawy.
Kobieta pociągnęła mnie za rękę i weszliśmy do domu. Był to dom wygodny, choć
bardzo skromny: kamienne mury, drewniany strop i podłoga z desek. Przy kominku siedział
może sześćdziesięcioletni mężczyzna.
Na widok przeora natychmiast podniósł się, chcąc ucałować jego rękę.
- Proszę nie wstawać. Jeszcze nie jesteś całkiem zdrów.
- Przybrałem na wadze już z dziesięć kilo, ale ciągle jeszcze brak mi sił, by pomagać
żonie.
- Nie trzeba się martwić. Niedługo poczujesz się lepiej niż kiedykolwiek.
- A gdzie jest tamten młody człowiek? - spytał mężczyzna.
- Widziałam go dzisiaj, jak jechał tam, gdzie zwykle - odpowiedziała kobieta.
Ksiądz spojrzał wymownie w moją stronę.
- Pobłogosław nas, ojcze - rzekła kobieta. - Tę moc, jaką on posiada...
- Moc Matki Boskiej - przerwał jej duchowny.
- Tak... Matki Boskiej. Tę moc i ty, ojcze, posiadasz. To przecież ty go tu
przywiodłeś.
Tym razem unikał mojego spojrzenia. Kobieta nalegała.
- Pobłogosław, ojcze, mojego męża. Zmów za niego modlitwę.
Ksiądz odetchnął głęboko.
- Stań przede mną - nakazał siedzącemu mężczyznie. A gdy ten się uniósł, kapłan
przymknął oczy i zmówił Ave Maria. A potem wezwał Ducha Zwiętego, aby zstąpił na ziemię
i udzielił wsparcia choremu.
Nagle zaczął mówić coraz szybciej i szybciej.
Przestałam rozumieć jego słowa, ale przypominało to trochę egzorcyzmy. Jego dłonie
dotykały ramion chorego i ześlizgiwały się aż po czubki palców. Gest ten powtórzył
wielokrotnie.
W palenisku ogień zabuzował silniej. Kto wie? Może przez przypadek, a może za
sprawą kapłana, który wkraczał w nie znane mi obszary i wywierał wpływ na żywioły?
Każdy trzask palącego się drewna przyprawiał mnie i naszą gospodynię o dreszcze. Ksiądz
nie zwracał na to najmniejszej uwagi, pochłonięty bez reszty swoją czynnością. Narzędzie
Matki Boskiej, jak sam przyznał przed chwilą. Trudno było rozpoznać język, którym
przemawiał, bowiem wypowiadał słowa z zadziwiającą szybkością. Jego dłonie
znieruchomiały nagle i spoczęły na ramionach stojącego przed nim mężczyzny.
Cały rytuał zakończył się równie szybko, jak się zaczął. Ksiądz odwrócił się i uczynił
tradycyjny gest błogosławieństwa, rysując prawą ręką w powietrzu wielki znak krzyża.
- Niech Bóg ma ten dom w swojej opiece -rzekł.
W końcu odwrócił się w moją stronę, prosząc, byśmy ruszyli w dalszą drogę.
- A co z kawą? - spytała kobieta widząc, że zbieramy się już do wyjścia.
- Jeśli wypiję teraz kawę, nie będę mógł zasnąć - odpowiedział.
Roześmiała się i rzekła coś w rodzaju:  Przecież dzień się dopiero zaczął! , jednak
dokładnie nie dosłyszałam, gdyż wyszliśmy już na drogę.
- Ona mówiła o jakimś młodym człowieku, który uzdrowił jej męża. To był on,
prawda?
- Tak, to on.
Owładnęła mną dziwna słabość. W pamięci odżył cały wczorajszy dzień, Bilbao,
wykład w Madrycie i tamci ludzie mówiący o cudach, tajemnicza obecność, którą czułam,
modląc się wspólnie z innymi.
Kochałam człowieka, który potrafił uzdrawiać ludzi. Człowieka, który był w stanie
wspomóc blizniego, ulżyć jego cierpieniu, przywrócić zdrowie chorym i nadzieję ich
najbliższym. Miał powołanie, które kłóciło się z białymi firankami w oknach.
- Nie obarczaj się poczuciem winy, córko.
- Czyżbyś czytał w moich myślach, ojcze?
- Tak, bowiem i ja posiadam pewien dar i staram się go z pożytkiem wykorzystać.
Najświętsza Panna nauczyła mnie wgłębiać się w zamęt ludzkich uczuć, abym mógł kierować
nimi w możliwie najlepszy sposób.
- A zatem podobnie jak on potrafisz czynić cuda.
- Nie potrafię uzdrawiać, ale posiadam jeden z darów Ducha Zwiętego.
- Możesz więc bez trudu czytać w moim sercu. A skoro tak, to wiesz dobrze o tym, że
go kocham i ta miłość z każdym dniem rośnie we mnie coraz bardziej. Razem odkrywaliśmy
świat i nadal razem w nim trwamy. Czegokolwiek by nie powiedzieć, on zawsze wypełniał
moje życie.
Cóż więcej mogłam opowiedzieć temu synowi Kościoła, który szedł teraz u mego
boku? Nie zrozumiałby przecież nigdy, że kochałam innych mężczyzn i gdybym poślubiła
któregoś nich, byłabym dziś zapewne szczęśliwa. Już jako dziecko odkryłam i utraciłam
miłość na placu Sorii. I na cóż się to zdało? Wystarczyły trzy dni, aby wszystko powróciło na
nowo.
- Ja też mam prawo do szczęścia, ojcze. Odnalazłam to, co kiedyś utraciłam i za żadne
skarby nie chcę tego znowu utracić. Będę walczyć o swoje szczęście. Bo gdybym zaniechała
tej walki, wyrzekłabym się życia duchowego. Jak sam mówiłeś - odrzuciłabym Boga i moją
kobiecą moc. Muszę więc stoczyć bój, by go zatrzymać przy sobie. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • pumaaa.xlx.pl