[ Pobierz całość w formacie PDF ]

wyszła do kina i zostali sami.
Jeżeli próby pieszczot ze strony Karola stawały się coraz bardziej przedsiębiorcze, sprzyjały
temu nie tylko okoliczności, lecz i słabnący opór Anny: ciało dopominało się o swoje prawa,
skrupuły malały, przyzwyczajenie naskórka przyśpieszało konkluzje myślowe i obowiązkowi
małżeńskiemu stało się zadość.
109
Rozdział V
Bankiet miał się rozpocząć o ósmej, a już o siódmej pani Grażyna była gotowa. Nie miała
tremy. W ciągu swego długiego życia uczestniczyła już w tylu podobnych uroczystościach i tyle
razy przemawiała, że i dzisiejszy jubileusz, chociaż był jej własnym jubileuszem, nie mógł
wyprowadzić z równowagi jej idealnie zrównoważonego systemu nerwowego.
Stojąc przed lustrem w nowej, czarnej, aksamitnej sukni przyglądała się sobie nie tyle z
upodobaniem, ile z uznaniem: wyniosła, poważna i prawie piękna w tej aureoli siwych włosów,
swojej majestatycznej, zdrowej starości, była ściśle taka, jaką być pragnęła. Jej własny wzrok, ten
najsurowszy z krytyków, nie mógł w odbiciu całej postaci znalezć nic, literalnie nic, co chciałaby
zmienić lub zastąpić. Właśnie tak wyobrażała sobie swoją starość i takiej starości dożyła.
 Starość  uśmiechnęła się do siebie i odwróciwszy się od lustra, wolnym krokiem zbliżyła
się do ściany, na której wisiał wielki olejny portret wysokiej, młodej panny w atłasowej toalecie
balowej.
Tak wyglądała przed pięćdziesięciu laty...
 Starość  powtórzyła z odcieniem zdziwienia.
Wcale nie czuła się stara. Raczej było odwrotnie: ta panna na portrecie, równie poważna i
wyniosła, równie przedstawiająca wzór harmonii fizycznej i duchowej, nie była nigdy młoda.
Może wynikało to z jej usposobienia, a może z tej przyczyny, że na młodość nie miała czasu.
Pani Grażyna nie czuła się stara. Lata przepływały przez jej życie kolejnością dat, dat
składających się na pięćdziesięcioletni kalendarz posiedzeń, zjazdów, rautów, wizytacji i narad.
Czas mijał poza nią, dotyczył jej działalności, jej pracy, jej obowiązków, lecz nie jej samej.
Wszystko, co stanowiło jej ściśle prywatne życie, nie zajmowało w owych pięćdziesięciu latach
prawie nic miejsca. Nie żyła dla siebie, lecz dla ogółu, dla narodu, dla społeczeństwa, i właśnie
dzisiejszy jubileusz ma być widomym wyrazem podzięki, czci i hołdu ze strony tego
społeczeństwa, hołdu, na który zasłużyła w pełni.
Nie będzie to czcza manifestacja, lecz uczciwie zarobiona nagroda, którą przyjmie z wysoko
podniesioną głową, z całkowitą świadomością prawa do tej nagrody.
Wszyscy, z którymi współpracowała, którzy z bliska przyglądali się jej niestrudzonej pracy,
którzy oceniali jej działalność, zbiorą się dzisiaj na bankiecie lub nadeślą gratulacyjne depesze.
Już od rana pani Grażyna otrzymała ich kilkadziesiąt.
Przejrzała je jeszcze raz i przyszło jej na myśl, by pokazać te dowody uznania synowi.
Zapukała do jego drzwi. Siedział przy biurku i układał pasjansa, mrucząc coś pod nosem.
Zerknął spod oka na matkę i zapytał:
 Cóż to mama dziś taka wystrojona?
 Mówiłam ci przecie, a zresztą mogłeś dowiedzieć się o tym z dzienników, że dziś jest
110
obchodzony pięćdziesięcioletni jubileusz mojej działalności. Widzisz, ile depesz otrzymałam.
Chciała położyć przed nim plik depesz, lecz Kuba krzyknął:
 Co mama robi! Pasjans! O, Boże, wszystkie karty mama mi przesunęła. Do licha, sam nie
wiem, czy potrafię je z powrotem ułożyć!
Pani Grażyna cofnęła się i zacięła wargi.
 Myślałam  powiedziała po pauzie  że więcej cię obchodzi twoja matka niż pasjans.
 No i nie wiem, jak Boga kocham, nie wiem, gdzie leżała ta ósemka trefl  płaczliwym
głosem zawołał Kuba.
 Nawet mi nie powinszowałeś. Jesteś złym synem, Jakubie.
 No winszuję mamie, ale to jeszcze nie powód, by demolować komuś pasjansa. O, tutaj
dama pik, ale teraz nie wiem... Mama nie zauważyła, czy na damie pik leżał walet karo?...
Pani Grażyna nic nie odpowiedziała. Zmięła w ręku depesze i wyszła. W przedpokoju nie
paliło się światło. Zatrzymała się tu i stała bez ruchu.
W mieszkaniu panowała zupełna cisza.
 Jakaż ja jestem samotna  pomyślała pani Grażyna.
Wanda również nie pamiętała o jubileuszu matki. Na pewno czytała o nim, ale nie uważała
za potrzebne odezwać się. Nie poczuwała się do obowiązku. Można przecie być innych
poglądów, można być złą, do szpiku kości zepsutą kobietą, ale choćby dla konwenansu pamiętać
o dniu tak ważnym, takim uroczystym. Kuba co innego. To głupi chłopak. Po prostu kawałek
mięsa, ale Wanda!... Podła.
Pani Grażyna czuła, że gardzi swymi dziećmi, że się nimi brzydzi. Pierwsza lepsza jej
sekretarka czy współpracownik byli jej stokroć bliżsi niż tych dwoje. Rodzone dzieci. O, gdyby
wszystkie rodzone dzieci tak ustosunkowywały się do rodzonych matek, cóż byłyby warte
szczytne hasła głoszone przez panią Grażynę Jelską-Szermanową, senatorkę i prezeskę, której
jubileusz dziś obchodzono! Czyż to nie ironia losu, że właśnie ona jest skazana na takie dzieci, na [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • pumaaa.xlx.pl