[ Pobierz całość w formacie PDF ]
ma zgraję napastników. Byli wszyscy co do jednego cała czereda milczących, posęp-
nych, najeżonych drapieżców wpatrujących się weń ostrymi i lśniącymi niby stal ślepiami.
Słońce chyliło się ku zachodowi. Za pół goóiny Małe Plemię Skalne miało zakończyć
całoóienną pracę, a wiadomo, że d l niezbyt tęgo walczą po ciemku.
ru ar ki in Druga księga dżungli 87
Cóżeście się uwzięli tak warować koło mnie? huknął, stanąwszy na gałęzi.
Nie potrzeba mi tak licznej straży, w każdym razie zachowam w pamięci waszą wierność
i wytrwałość. Zaiste psiska jesteście, rude psiska& ale na mój rozum, to was tu trochę
za wiele nalazło z jednego gatunku! Wszystkie jednej maści, ani którego odróżnić! Mając
to na wzglęóie, nie oddam ogona grubemu zjadaczowi jaszczurek. Cóż, nie cieszysz się
z tego, stary burku?
Ja ci za to zębami wypruję kiszki! zawył przodownik, ostrząc sobie owe zębce
o pień drzewa.
No, no, zastanów się dobrze, łebski szczurze dekański! Teraz to się wylęgnie cała
kupa małych, kusych, bezogoniastych, rudych psiaków, co sobie poparzą pośladki, gdy
siądą na gorącym piasku. Huzia do domu, rudy psie, i ogłoś tam wszystkim, że to jakaś
małpa tak cię uszlachciła& czy uszlachtowała! Co, pies nie chce odejść? Chodzże więc,
kochasiu, do mnie, to ciÄ™ nauczÄ™ arcymÄ…drych sztuczek!
To rzekłszy, przegibnął się jak małpa na najbliższe drzewo, potem znów na następne,
stąd znów na trzecie z kolei i tak posuwał się coraz dalej i dalej, ścigany przez tłuszczę
wrogów, zaóierających bez ustanku łby do góry i wpatrujących się weń uporczywie zaja-
dłymi ślepiami. Od czasu do czasu udawał, że zlatuje na ziemię, a wówczas zgraja cisnęła
siÄ™ jeden przez drugiego, by przyÅ›pieszyć jego zgubÄ™. òiw braÅ‚ zaiste, gdy byÅ‚o patrzeć na
tego chłopaka przemykającego się z nożem lśniącym w pozłocie zachodu, pośród gałęzi
drzewnych, i na śleóącą go milczkiem z dołu, ścigającą go niestruóenie ciżbę rudych
zwierzaków, których nastroszone kudły gorzały w leśnym ostępie niby żywe płomienie.
Gdy dobiegł do ostatniego drzewa, rozwiązał pęczek czosnku i natarł nim starannie całe
ciało.
Małpo o wilczym języku! zawyły d l szyderczo. Czy myślisz, że w ten
sposób zdołasz omylić nasz węch? My i tak rozpoznamy twój zapach i bęóiemy cię ścigać
zawzięcie aż do samej śmierci&
Zabierz sobie swoją kitę! krzyknął Mowgli, rzucając ogon w tył poza siebie,
w kierunku drogi już przebytej. A teraz ścigajcież mnie, pieski, ścigajcie& aż do samej
śmierci!
Jak można było przewióieć, zgraja cofnęła się nieco, poczuwszy zapach farby zwierzę-
cej. Tymczasem chłopak zsunął się chyżo po pniu na ziemię i nim d l się spostrzegły,
pomknÄ…Å‚ na bosaka jak wiatr nieÅ›cigÅ‚y¹³³ ku skaÅ‚om, kÄ™dy gniezóiÅ‚y siÄ™ óikie
pszczoły.
Rude psy zawyły ponuro i puściły się w pogoń ciężkim, posuwistym kłusem, zdolnym
doprowaóić do zupełnego wyczerpania wszelką ściganą zwierzynę. Mowgli wieóiał, że
bieg ich stada jest znacznie powolniejszy od biegu wilków; gdyby nie to, nigdy by się nie
odważył biec przez dwie mile po otwartej równi. D l były pewne, że w końcu dogonią
chłopca, on zaś był pewny, że może igrać sobie z nimi do woli, póki zdoła utrzymać je na
swym tropie i nie pozwoli im ochłonąć w zawziętości; zależało mu bowiem na tym, by
nie pokwapiły się z odwrotem. Biegł równo, zręcznie, sprężystym krokiem; kusy pies-
-przodownik następował za nim w odległości niespełna pięciu sążni, za tym zaś mknęła
zgraja rozsypana bodajże na ćwierćmilowej przestrzeni, zaślepiona i obłąkana szaleńczą
żąóą mordu. Uchem chwytał każde poruszenie przeciwników, a trzymał się wciąż w jed-
nakowej odległości, zachowując siły na ostatek gonitwy na cwał i pęd opętany poprzez
rojowiska pszczół skalnych.
Kwiaty w owej porze roku nie na długo otwierały swe kielichy, toteż Małe Plemię
Skalne już o wczesnym zmierzchu udało się na spoczynek. Atoli zaledwie stopy Mowgliego
trąciły głuchym pogłosem o pełną zagłębień opokę, rozległ się głośny brzęk i szum
jak gdyby ziemia nagle ożyła i poczęła gwarzyć całą swą powierzchnią. Wówczas Mowgli
jął biec w dół tak chyżo, jak nie zdarzyło mu się biec nigdy w życiu a po droóe
strącił najpierw jedną, a potem drugą, potem trzecią kupę kamieni w głąb ciemnych,
słodkawą wonią zalatujących parowów. Z jakiejś czeluści niewidnej buchnął gwar potężny,
podobny do huku b3ących o skały, rozszalałych fal morskich i Mowgli kącikiem oka
dostrzegł jakąś czarną chmurę wzb3ającą się poza nim w powietrzu. Jednocześnie obaczył
hen w dole srebrny nurt Wajngangi i wychylający się z wody płaski, do brylantu podobny
¹³³ni ig óiÅ›: niedoÅ›cigÅ‚y.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]