[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Zupełnie jakby& Nic nie poradzę, Hugh. Nie będzie ze mnie pożytku. Jeżeli ono
przyjdzie znowu, ja znowu ucieknę. Albo nie będę w stanie nawet uciec.
Zapadły mu w pamięć te słowa: nie będę w stanie nawet uciec.
140
Zobaczył płaski kamień wśród trawy. %7łelazne kółka w kamieniu. Rzemienny supeł
zawiązany na kółku. Zaparło mu dech i zimna ślina napłynęła do ust.
 Co oni mówili, że trzeba zrobić?  zapytał.  Wielu zdań nie tłumaczyłaś. Dali mi
szpadę, posłali w górę, na tę halę.
 Lord Horn nic nie mówił. Sark powiedział, żeby iść do płaskiego kamienia. Chyba
mu chodziło o tamto rumowisko skalne, przy którym siedzieliśmy.
 Nie  zaprzeczył Hugh, ale nie wyjaśnił, w czym rzecz.
 Myślę, że oni po prostu wiedzieli, że jeżeli pójdziemy tam, to& ono przyjdzie 
zamilkła na chwilę, potem dodała zupełnie cicho:  Przynęta.
Nie odpowiedział.
 Kochałam ich. Od tak dawna. Myślałam&
 Postąpili tak, jak musieli. A my& A my nie przyszliśmy tutaj przez przypadek.
 Przyszliśmy tutaj uciekając.
 Tak. Ale przyszliśmy. Jesteśmy tutaj. Tym razem nie odpowiedziała. Po chwili
dodał:
 Czuję, że powinienem tu być. Nawet teraz. Ale ty już zrobiłaś, co obiecałaś. Możesz
teraz iść z powrotem do bramy.
 Sama?
 I tak nie mógłbym cię obronić.
 Nie o to chodzi.
 Tu jest dla ciebie niebezpieczsnie. A mnie teraz nie będziesz potrzebna. Gdybym
został sam, byłbym& mógłbym działać swobodnie.
 Już ci powiedziałam, że nie jesteś za mnie odpowiedzialny.
 Trudno. Zawisze jeden człowiek jest w jakiś sposób odpowiedzialny za drugiego.
Siedziała w milczeniu obejmując kolana. Po chwili odezwała się bez cienia
zaczepności:
 Hugh, co mógłbyś zrobić lepiej, gdybyś był sam? Poza tym, że dałbyś się zabić?
 Nie wiem.
141
'  Powimiiśmy coś zjeść  orzekła po chwili i wczołgała się pod rododendrony po
swój tłumooziek. Wyłożyła paczuszik.i z jedzeniem i usiadła lustrując je wzrokiem.
 Mój plecak został przy skałach  przypomniał sobie.
 Nie chcę tam wracać.
 Dobra. Wystarczmy to, co jest.
 Właśnie. Tego starczy na kilka dni. Jeśli będziemy sobie wydzielać.
 Wystarczy.  To było nieważne. Nic nie było ważne. Został poikormny. Zbiegł i
iukrył się raz jeszcze i jest besaplieczny, i zawsze będzie bezpieczny, i nigdy wolny. 
Chodzmy  powiedział  nie jestem głodny.
 Chodzmy? Dokąd?
 Do bramy. Zabierajmy się stąd.
Podniosła na niego wzrok, kiedy wstał. Patrzyła nieszczęśliwa, niezdecydowania.
Przytwierdzał na powrót swój pas ze szpadą, zarzucił skórzamą kurtkę 'na ramiona.
Bolały go mięśnie, czuł się chory i ociężały.
 Chodzmy  powtórzył.
Zrolowała czerwone zawiniątko, zawiązała rzemieniami i trzymając w zębach kawałek
suszonej baraniny, zarzuciła je sobie na ramiona. Ruszył w górę stromym,
porośniętym gęstym lasem zboczem, z.którego poprzednio schodzili, doszedł do
ścieżki, która wiodła z Wysokiego Stopnia w stronę lasu, potem skręcił z niej w lewo.
Irena, zakłócając ciszę szelestem liści i trzasikiem 'gałąizek, dogoniła go.
 Dokąd ty idziesz?
 Do bramy  bez cienia niepewności wskazał kierunek trochę na lewo od ścieżki. 
Tędy w dół.
 Tak. Ale tą ścieżką&
Wiedział, co miała na myśli, choć nie chciała powiedzieć, że była to ścieżka, którą
chodził i którą przetarł biały wyjący stwór.
 Prowadzi we właściwą stronę. Jeżeli skręci w złym kierunku, pójdziemy zbaczając
od osi ku południowej drodze.
142
Nie oponowała. Na jej twarzy wciąż malowała się udręka, ale nie było sensu się
dręczyć, to nieważne, którędy ani dokąd szli. On szedł naprzód, ona za nim.
Szloik był nikły, ale zupełnie wyrazmy,: bez rozgałęzień czy sarnich ścieżek, które
myliłyby drogę, biegł prawie poziomo w kierunku południowym, mimo że wił się na
prawo i lewo tworząc litery U lub V, gdy omijał kotliny lub gdy narzucało to
ukształtowanie zbocza. Drzewa o cienkich pniach, wysokie, rosły gęsto. Często
trafiały się różne skalne utwory, wypiętrzenia jasnego granitu, a od czasu do czasu
naga skalna skarpa nad ścieżką. Pod drzewami, tam gdzie grunt był miększy,
jodłowe igły zostały miejscami zmiecione ze ścieżki, a ziemia zdarta i poorana.
Na ten widok Hugh pomyślał o ciężkich, uginających się białawych
pomarszczomych odnóżach, o ociężałym cielsku. Stwór biegł wyprostowany jak
człowiek. Ale był znacznie większy od człowieka i poruszał się 'z trudem, choć
bardzo szybko, wlókł się skrzecząc jakby z bólu. Ten obraz, raz dopuszczony do
wyobrazmi, towarzyszył mu ciągle. Pomyślał, że w powietrzu nad ścieżką unosi się
jakiś zapach, trochę znajomy, nie, dobrze znajomy, ale nie potrafił go nazwać. W
lecie kwitną na jakichś krzewach takie białe kwiaty, pachnące podobnie jak sperma,
to było to, słodkawy, mdły zapach. Szedł wciąż naprzód, a umysł wypełniała mu
całkowicie ta chwila bez końca, w której mignął biały stwór, biegnący pomad jego
głową tą właśnie ścieżką.
Jakiś strumyk biorący początek ze zródeł 'bijących w wyższych partiach gór [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • pumaaa.xlx.pl