[ Pobierz całość w formacie PDF ]

miała go już kiedyś na sobie. Włożyła go do szuflady, żeby nie ranić matki. To było w
zeszłym roku: kiedyś mama weszła do jej pokoju i rozejrzała się wokół, a Greta nagle zdała
sobie sprawę, że jej spojrzenie nie wyraża dezaprobaty, lecz ból. Nieporządek, brud, brak
poszanowania dla przedmiotów były dla niej równie dotkliwe jak popchnięcie lub uderzenie.
Ciężko musiało się jej z tym żyć. Wiedząc o tym, Greta starała się uprzątać rzeczy. Teraz
zresztą niewiele ją to kosztowało, większość czasu spędzała w akademiku. Mama nadal
zrzędziła, komenderowała i cierpiała, a tato i chłopcy w ogóle się tym nie przejmowali. Jak w
jakimś cholernym serialu komediowym. Gros rodzin i gros ludzi w ogóle funkcjonowało
kropka w kropkę tak jak w serialach. Na przykład ona - siedzi i czeka na telefon Davida. No
czy to nie przypomina brazylijskiej opery mydlanej? Wszystko dzieje się tak samo, jak już się
zdarzyło innym ludziom, powtarza wciąż i wciąż od nowa, równie małostkowe, trywialne i
głupie, i nie ma od tego ucieczki. Tak zwane życie przywiera do człowieka, tamuje mu ruchy,
więzi. Miała kiedyś sen: była w pokoju wyklejonym tapetą, która za najlżejszym muśnięciem
lepiła jej się do rąk, pleców, głowy.
Otworzyła podręcznik i zaczęła czytać o składzie i budowie gabro, a potem o genezie
łupków.
*
Chłopcy wrócili z plaży minutę przed lunchem. Zawsze mieli wyczucie czasu. Jak
dawniej, kiedy nabrzmiała mlekiem pierś zaczynała już boleć i w tej samej chwili odzywało
się niemowlę w sąsiednim pokoju. Hałaśliwy wyścig do łazienki nareszcie przepłoszył Phila z
podłogi w sieni. Zaniósł półmiski na stół na tarasie i jął zabawiać rozmową tę dziewczynę, a
ona poróżowiała i zaczęła się uśmiechać. Phil był taki niepozorny - drobny, zarośnięty,
podstarzały i nijaki że kobiety nie podejrzewały zagrożenia do chwili, gdy podbite, padały mu
do stóp. Zmiało, Phil. Dziewczyna wygląda na inteligentną i jest aż za poważna. A Phil jej nie
skrzywdzi. Kochany stary Phil nie skrzywdziłby nawet muchy. Zwięty Filip, rozdawca łask
erotycznych.
Przyjrzała im się z uśmiechem.
- Come and get it! - powiedziała.
*
Sue Magistrantka wykazała się dobrymi manierami; rozmawiała z tatą o pożarach lasu
lub czymś w tym rodzaju. Tato, ubrany w swój towarzyski półuśmiech, także wykazywał
dobre maniery. Zresztą sądząc po tym, co dziewczyna mówiła, wcale nie była głupia. Okazała
się wegetarianką.
- Jak nasza Greta - powiedziała babcia. - Co się porobiło z tymi studentami? Dawniej
żywili się surowym mięsem łosia.
Dlaczego babcia zawsze ją krytykuje? O chłopcach nigdy nie mówi takich rzeczy.
Dobrali się do salami, nałożyli sobie kopiaste talerze i dopiero wtedy zaczęli robić kanapki.
Mama przyglądała im się z tym swoim wyrazem twarzy zamyślonej jastrzębicy. W zgodzie ze
swoją biologiczną niszą. W tym cały problem z biologią - wszędzie sztampa i powtarzalność;
istny sitcom. I nisze. Matka karmiąca. O ileż lepsze są płaszczyzny ciemnego łupku i
bazaltowe równiny. Tam wszystko może się zdarzyć.
*
Była zmęczona. Poszła po butelkę wina, zje pózniej. Musi chwilę pobyć sama, ta
króciutka drzemka rano niewiele pomogła. Miała za sobą długi, męczący poranek; sama
podróż z Portland trwała wieki. A wspominanie dawnych czasów to koszmar. Wszystkie te
utracone szanse, osoby, rzeczy... Miasto, do którego nie dochodzi już żadna droga. Z dziesięć
razy musiała mówić:  już nie żyje . Raził ją czas terazniejszy w tych utartych zdaniach.
Lepiej chyba używać słowa  umarł lub nawet eufemistycznie  odszedł . Czas terazniejszy
należy do terazniejszości, a zmarli wcale nie żyją w nas, jak twierdzą mówcy na pogrzebach.
Owszem, wpłynęli na nas kiedyś, zmienili nas. Ona sama jest dziś zupełnie inna, niż byłaby
bez Amory ego. Ale Amory umarł i nie było go ani w jej wspomnieniach, ani w jego
książkach, ani gdziekolwiek indziej. Przestał istnieć. Wykrętne sformułowanie  odszedł nie
było w gruncie rzeczy takim idiotyzmem, jakim się zdawało. Przynajmniej funkcjonowało w
czasie przeszłym, zdecydowanie i bezwarunkowo przeszłym. Amory przyszedł do niej, a ona
do niego, uczynili wzajemnie swoje życie tym, czym było, a potem on odszedł. W gruncie
rzeczy to wcale nie był eufemizm. Matka natomiast...
Rita zawahała się w rozmyślaniach, napiła wina. Z matką było inaczej, ale właściwie
czemu? Jakby nie obróciła się w proch, lecz w skałę. Oczywiście umarła; mimo to nie miało
się wrażenia, że odeszła jak Amory. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • pumaaa.xlx.pl