[ Pobierz całość w formacie PDF ]

porządnego człowieka. Jak może to panu przejść przez usta - dziwię się...
- A jednak - kiedy? - spytał Cyncynat.
- W odpowiednim czasie - wymijająco odpowiedział M sieur Pierre - cóż to
za idiotyczna ciekawość? A w ogóle... Nie, musi się pan jeszcze dużo nauczyć, tak
nie można. Ta arogancja, te uprzedzenia...
- Jakże jednak oni to ciągną... - rzekł sennie Cyncynat. - Człowiek się
oczywiście przyzwyczaja... Dzień po dniu trzyma się duszę w pogotowiu - a przecież
i tak wezmą znienacka. Minęło dziesięć dni, a ja jeszcze nie zwariowałem. Cóż,
jakieś tam nadzieje... Niewyrazne, jak w wodzie - ale przez to tym bardziej kuszące.
Mówił pan o ucieczce...
Zdaje mi się, domyślam się, że jeszcze ktoś nad tym pracuje... Pewne aluzje...
80
Ale jeśli to oszustwo, fałdka materii, która sprawia wrażenie ludzkiej twarzy...
Westchnął i zamilkł.
- Nie, to interesujące - powiedział M sieur Pierre - co to za nadzieje i kto jest
tym wybawcą?
- Wyobraznia - odpowiedział Cyncynat. - A pan chciałby uciec?
- Jak to - uciec? Dokąd? - zdziwił się M sieur Pierre.
Cyncynat znowu westchnął.
- Czy to nie wszystko jedno, dokąd? Moglibyśmy razem... Ale nie wiem, czy
przy pańskiej tuszy może pan szybko biegać. Pańskie nogi...
- No, teraz to już pan wygaduje głupstwa - wiercąc się na krześle, rzekł
M sieur Pierre. - Tylko w bajeczkach dla dzieci ucieka się z więzienia.
A uwagi na temat mojej tuszy proszę łaskawie zachować dla siebie.
- Spać mi się chce - powiedział Cyncynat.
M sieur Pierre podwinął prawy rękaw. Ukazał się tatuaż. Pod zdumiewająco
białą skórą jak tłuste krągłe zwierzątko przemieszczał się mięsień. M sieur Pierre
wparł się mocno stopami w podłogę, złapał jedną ręką krzesło, odwrócił je do góry
nogami i zaczął wolno podnosić. Kołysząc się od wysiłku, trzymał je przez chwilę
wysoko nad głową, a potem powoli opuścił. Był to jedynie wstęp.
Dysząc niezauważalnie, długo i starannie wycierał ręce czerwoną chusteczką,
podczas gdy pająk, jak najmłodszy członek cyrkowej rodziny, wykonywał prostą
sztuczkę nad pajęczyną.
Rzuciwszy mu chusteczkę, M sieur Pierre krzyknął coś po francusku i oto
nagle okazało się, że stoi na rękach. Jego krągła głowa powoli nabiegała piękną
różową krwią; lewa nogawka opadła, obnażając kostkę; wywrócone oczy - jak u
każdego, kto przyjmie taką pozycję - stały się podobne do oczu ośmiornicy.
- No i co? - spytał po kolejnym skoku, doprowadzając ubranie do porządku.
Z korytarza dobiegł szum oklasków - a potem, osobno, maszerując, zaczął
nieskładnie klaskać klown, ale wpadł na barierkę.
81
- No i co? - powtórzył M sieur Pierre. - Krzepa jest? Zręczności nie brakuje?
Czy może jeszcze panu mało?
Jednym susem wskoczył na stół, stanął na rękach i zębami chwycił oparcie
krzesła. Muzyka zamarła. M sieur Pierre unosił krzesło, tkwiące między mocno
zaciśniętymi zębami, drgały naprężone muskuły i skrzypiała szczęka.
Cicho rozwarły się drzwi i wszedł - w botfortach, z batem, upudrowany i
zalany oślepiającym liliowym światłem - dyrektor cyrku.
- Sensacja! Rewelacyjny numer! - wyszeptał, i zdjąwszy cylinder, usiadł obok
Cyncynata.
Coś chrupnęło i M sieur Pierre, wypuściwszy z ust krzesło, fiknął kozła i
znalazł się znów na podłodze. Najwyrazniej nie wszystko było w porządku.
Natychmiast zakrył usta chusteczką, rzucił szybkie spojrzenie pod stół, potem na
krzesło, dostrzegł nagle to, czego szukał, i z głuchym przekleństwem spróbował
zerwać z oparcia wbitą w nie sztuczną szczękę na zawiasach. Wspaniale
wyszczerzona, za nic nie chciała puścić, jak konwulsyjnie zaciśnięte zęby buldoga.
Wtedy M sieur Pierre, nie tracąc głowy, objął krzesło rękami i razem z nim wyszedł.
Rodryg Iwanowicz, który niczego nie zauważył, wściekle bił brawo.
Arena jednak pozostawała pusta. Dyrektor podejrzliwie spojrzał na
Cyncynata, poklaskał jeszcze trochę, ale już bez takiego zapału, wzdrygnął się i
wyraznie przybity opuścił lożę.
Na tym przedstawienie się skończyło.
82
Rozdział 11
Gazet do celi już nie dostarczano: widząc, że wycina się z nich wszystko, co
mogłoby mieć jakikolwiek związek z egzekucją, Cyncynat sam się ich wyrzekł.
Zniadanie stało się prostsze: zamiast czekolady - choćby słabej - podawano mu jakąś
lurę z flotyllą listków herbaty; grzanek nie sposób było rozgryzć. Rodion nie
ukrywał, że obmierzło mu obsługiwanie milczącego i grymaśnego więznia.Jakby
naumyślnie kręcił się po celi wciąż dłużej i dłużej. Jego płomiennorude brodzisko,
bezmyślny błękit oczu, skórzany fartuch, ręce podobne do kleszczy - wszystko to,
powtarzając się, wywierając przygnębiające wrażenie takiej nudy, że Cyncynat
odwracał się do ściany przez cały czas sprzątania.
Tak też było i teraz - tylko powrót krzesła, noszącego na górnej krawędzi
prostego oparcia ślady jakby po zębach buldoga, posłużył za wyróżnik początku tego
dnia. Razem z krzesłem Rodion przyniósł od M sieur Pierre a bilecik - litery
zwijające się w loczki, uroda znaków przestankowych, podpis jak taniec siedmiu [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • pumaaa.xlx.pl