[ Pobierz całość w formacie PDF ]

spuszczała oczu z nadjeżdżającego auta.
%7łeby to był Alonso, żeby już do mnie wrócił,
modliła się w duchu.
Ale samochód zawrócił na środku ulicy i znowu
ruszył przed siebie.
Sophie się rozpłakała. A przecież wiedziała, że to
głupie, że nie powinna liczyć na cud. Skąd miałby się
tutaj nagle wziąć Alonso? To chyba przez Dantego.
Był taki pewny siebie, jakby o czymś wiedział.
A potem, jak na zawołanie, zjawiło się to auto...
- Sophie - usłyszała ciche wołanie. Przed nią, na
Å›cieżce wiodÄ…cej do domu poruszaÅ‚a siÄ™ jakaÅ› sylwet­
ka. Wysoka, potężna postać....
- Alonso! - Sophie zbiegła ze schodów, rzuciła
mu siÄ™ na szyjÄ™. - JesteÅ› nareszcie!
- Wesołych świąt, munieca - powiedział Alonso,
tulÄ…c jÄ… do siebie.
Drzwi znów się otworzyły i - jak przed dwoma
dniami - rodzina Galvanów wysypała się na schody.
Lucio zbiegł na dziedziniec, porwał w ramiona Alo-
nsa, podniósł go do góry.
Sophie łzy zakręciły się w oczach. A więc Galvan
150 JANE PORTER
to nie tylko nazwisko, myślała. To także cała reszta:
bracia, siostry, ich dzieci i miłość. Bo oni naprawdę
siÄ™ kochajÄ…!
Właśnie za tym tęskniła całe swoje życie. Za
wielką rodziną, za jej miłością i wsparciem.
- No, opowiadaj - poprosił Lucio, kiedy wszyscy
rozsiedli się w wielkiej kuchni, a Anabella postawiła
przed Lonem świąteczną kolację. - Czy doszło do
konfrontacji?
- Co z Valdezem? - dopytywaÅ‚ siÄ™ Lazaro - ZÅ‚a­
paliście go, czy znów udało mu się uciec?
Sophie zakręciło się w głowie. Siedziała obok
Lona otoczona jego braćmi, którzy zasypywali go
pytaniami. Zachowywali siÄ™ gÅ‚oÅ›niej niż dzieci pod­
czas porannego rozpakowywania prezentów.
- Właściwie nie było żadnej walki - opowiadał
Lon. - Brytyjskie służby specjalne porozumiały się
z CIA oraz z policją w Brazylii i Argentynie. Cała ta
armia otoczyła nasz dom; Valdez i jego ludzie nie
mieli żadnych szans.
- To znaczy, że Valdez jest w wiÄ™zieniu - pod­
sumował Lazaro.
- Nie udało się go aresztować. - Lon pokręcił
głową. - Zastrzelił się, jak zobaczył, że już nam się
nie wymknie. Alvare zrobiÅ‚ to samo, a resztÄ™ wyÅ‚apa­
liśmy jak kaczki.
- My? - zapytała Sophie, nie bardzo wiedząc,
o kim mówi Lon.
- Wydział MI6, którym kierował Lon - wyjaśniła
jej Anabella.
WYPRAWA DO BRAZYLII
151
- Lon kierował departamentem MI6? - Sophie
nie mogła uwierzyć własnym uszom.
- Wujek Alonso jest szpiegiem - tłumaczył
z przejęciem Tomas. Tylko jemu i małemu Tulio
pozwolono wstać z łóżek i zostać z dorosÅ‚ymi. - Pra­
cuje dla Jej Wysokości królowej brytyjskiej.
Sophie nie całkiem w to uwierzyła. Pomyślała
nawet, że chłopiec naoglądał się filmów z Jamesem
Bondem i stÄ…d te dziwne fantazje...
- Naprawdę jesteś szpiegiem? - zwróciła się do
Lona.
Anabella i Lucio wymienili spojrzenia, Zoe przy­
tuliła się do Lazara.
- Ty o tym nie wiedziaÅ‚aÅ›, ciociu? - spytaÅ‚ z nie­
dowierzaniem Tomas.
- W dzisiejszych czasach nie mówi się  szpieg",
kochanie - odezwaÅ‚ siÄ™ Lon. - Nazywa siÄ™ to  ofi­
cer", w najgorszym razie  tajny agent".
- Jesteś szpiegiem! - Sophie nareszcie zrozumiała,
że to wszystko prawda, a nie dziecięca wyobraznia.
- Byłem agentem MI6 - poprawił ją Lon. - Dwa
lata temu odszedłem ze służby. Przeżyłem straszliwy
wstrząs. - Popatrzył jej prosto w oczy. - Straciłem
przyjaciela.
Nareszcie zrozumiała to wszystko, co dotąd nie
chciało się ułożyć w logiczną całość. Czemu Lon był
w Sao Paulo akurat tej nocy, kiedy zginÄ…Å‚ Clive i skÄ…d
znał okoliczności jego śmierci, jakim sposobem mógł
zawsze wszystko zaÅ‚atwić i skÄ…d miaÅ‚ tyle niezwyk­
łych znajomości.
JANE PORTER
152
- CoÅ› mi siÄ™ zdaje, że musimy sobie porozma­
wiać na osobności, kochanie - szepnęła mu do ucha.
Kiedy znalezli się w sypialni, zupełnie sami, Lon
stanął naprzeciw niej i powiedział:
- Przepraszam, że ci o tym wszystkim nie powie­
działem. Naprawdę nie mogłem. Dopóki żył Valdez...
- Rozumiem - przerwała mu.
- Rozumiesz? - zdziwił się Lon.
- Wolałeś, żebym nie wiedziała tego, co można
by ze mnie wyciągnąć siłą - pochwaliła się swoją
przenikliwością.
- Lepiej, żebyÅ› nie wiedziaÅ‚a, na jakie niebez­
pieczeństwa się narażałem.
- Naprawdę odszedłeś ze służby? - dopytywała
siÄ™ Sophie, patrzÄ…c prosto w jego niebieskie oczy.
- NaprawdÄ™. Teraz jestem wyÅ‚Ä…cznie zwyczaj­
nym właścicielem kopalni szmaragdów.
Sophie poczuła, jak kamień spada jej z serca. Tak
bardzo się bała o Lona, ale teraz już wszystko będzie
dobrze, teraz już zawsze będą razem.
Tak bardzo szczęśliwi. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • pumaaa.xlx.pl