[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Trzymał w rękach kapelusz swojej żony. Odrzucił go precz, zamknął drzwi i widocznie się
opanowując, począł nasłuchiwać. Nie usłyszał ani szmeru. Podszedł do lustra, przejrzał się,
krawat poprawił, zmarszczył czoło, strojąc minę przyzwoicie grozną, chwilę w niej wytrwał,
potem pewnie, Jak człowiek doskonale ze wszystkim obznajomiony, ujął za klamkę tych drzwi,
które przed chwilą zamknęła na klucz pani Zofia.
Szarpnął silniej i słuchał.
Wyczekał chwilę, potem głosem uroczystym i mocnym rzekł:
- Natychmiast proszę wyjść!&
I słuchał.
Doleciał go tylko szmer niewyrazny.
- Natychmiast proszę wyjść! - powtórzył.
Z ręką opartą na klamce zmienił się w wyczekujący słup soli, a kiedy mu nie
odpowiadano, kopnął z całej siły drzwi.
- Jeśli natychmiast nie otworzysz, wyłamię zamek& Proszę otworzyć!
Rozpoznał czułym uchem, że podeszła na palcach do drzwi i stanęła tuż obok nich, jak
by sobą chciała je zasłonić. Wtedy wytężył wszystkie siły, zaparł się i pchnął. Drzwi poczęły
trzeszczeć, wreszcie gwałtownie puściły.
- Och! - krzyknęła przerażona pani Zofia, odskoczywszy.
On wszedł do pokoju, dysząc ciężko z wysiłku, lecz bardzo uroczysty, prawie grozny.
Ruchem dostojnym zapalił światło i spojrzał na nią. Wepchnięta w kąt przytuliła się do ściany i
blada, przerażona patrzyła na niego oczyma pełnymi łez.
Podniósł nad jej głową zaciśnięte pięści ruchem, swoją drogą, haniebnie teatralnym i
dysząc ciężko, wykrztusił jedno słowo:
- Ladacznico!
- Och! - jęknęła pani Zofia ciężkim, nagłym, śmiertelnie zdumionym, okropnie
przerażonym westchnieniem i zasłoniła ramieniem twarz.
On ją uchwycił za to ramię, szarpnął silnie i ciągnął ją na poły bezwładną na środek
pokoju; tam ją cisnął tak, że padła w jakiś fotel już łkająca. Stanął nad nią, ręce skrzyżował na
piersi i gębę ustroił w ten tragiczny uśmiech podławego aktora, ten, który się składa z rozpaczy,
politowania, gniewu, pogardy, przebaczenia, wściekłości i ze wszystkiego tego, czym się
przygnieść ma niewiastę.
Nie śmiała na niego spojrzeć, czuła go tylko nad sobą. Myślała, że ją za chwilę zabije.
A on, cisnąwszy w nią ciężkim, strasznym słowem, uśmiechem tym składanym
pokrywał i własny niepokój; właściwie bowiem furia jego była furią na kredyt. Oto niedawno
przed tym, co się tu stało, ujrzał żonę swoją wychodzącą z niepokojem z jakiejś kamienicznej
bramy. Spotkał się z nią oko w oko zupełnie niespodzianie, o nic nie podejrzewając; chciał ją
zagadnąć właśnie, od kogo ze znajomych powraca w tej chwili, kiedy nagle ona, jak by przed
sobą ujrzała upiora, krzyknęła przerazliwie i poczęła uciekać w stronę domu. Osłupiał w
pierwszej chwili, potem zrozumiał. Zbladł i poszedł za nią, lecz powoli, zupełnie się nie
śpiesząc, wytwornie spokojny, nie chcąc, aby ktoś, kto go może spotkać, nie pomyślał czego
złego o tym niepokoju. Dopiero kiedy się znalazł w bramie domu, zaklął szpetnie i zaczął
przesadzać schody po cztery od razu.
Teraz stał nad nią jak sędzia, zdany na łaskę i niełaskę& oskarżonego, stał oburzony i
wściekły, nie wiedząc jednakże jasno, o co idzie, przeczuwając tylko; stał grozny i patetycznie
spokojny, wiedząc dobrze, że musi ją przerazić, aby się mógł dowiedzieć. Gdzieś głęboko w
duszy śmiał się złośliwie z niewieściej nieopatrzności, która tak łatwo, bez jego najmniejszej
pod tym względem zasługi, oddawała mu się w ręce. Trząsł głową z bolesnym, głuchym
politowaniem jak chytry inkwizytor, który chce tym przekonać winowajcę, że wie o
wszystkim, niestety&
Pani Zofia nie widziała ani jego twarzy straszliwie groznej, ani nie słyszała tego
złośliwego śmiechu, który się w nim przyczaił. Serce się w niej tłukło przerażone; ogarnął ją
lęk na myśl o tym, co on z nią uczyni teraz, kiedy wie wszystko. Była przekonana, że wie
doskonale o każdej drobnostce; spotkała go pod domem, gdzie ją zapewne śledził, dokąd za nią
poszedł, pod którym na nią czekał, aby na nią spojrzeć tak, jak spojrzał. Na samą myśl o tym
ogarnęło ją takie przerażenie, że na chwilę przytomność ją odeszła i jak spoza zasłony usłyszała
nagle słowa:
- Byłaś u kochanka?
Mówił dobitnie, głośno, nielitościwie głośno. Ton tego głosu dowodził, że człowiek ten
wie o wszystkim, co zresztą było oczywiste.
Nie odpowiadała. Po co?
Więc się nad nią pochylił i warczał głosem zduszonym:
- Byłaś u kochanka?
Ona zakryła twarz i wtuliła się w fotel.
Scena była banalnie tragiczna, jak zresztą każda taka scena od początku świata;
tragiczne sceny zazdrości są bardziej nudne niż miłość nawet, poza tym ludzie po małpiemu
naśladują się wzajemnie. A nieraz szczęśliwy mąż marzy jak o rozrywce o takiej scenie, idzie
przed lustro i przegląda się, chcąc się dowiedzieć, jak by wyglądał w takiej roli. Ludzie
naprawdę biedni milczą, nieszczęście nie znosi słów; ludzie nieszczęśliwi gadają tylko w
teatrze i w noweli, tak samo jak wszelki gadający, upajający ,się namaszczeniem słów idiota.
%7łycie jest takie nudne, że rad jest człowiek, jeśli przynajmniej w takiej scenie użyje sobie i
czasem nawet poruszy nerwy.
Kiedy młody człowiek przez czas dłuższy nie otrzymywał odpowiedzi, podniósł nagle
w górę zaciśniętą pieść i już, już miał uderzyć. Wtedy ona, jak by dotknięta nagle rozpalonym [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • pumaaa.xlx.pl