[ Pobierz całość w formacie PDF ]

głowie.
- Niuniek szczeka na obcych? - zapytałem.
- Pewnie. Szczekanie to jego mocna strona.
- Ale w nocy nie szczekał?
- Raczej nie, inaczej usłyszałbym. Zaraz, zaraz, pan sugeruje, że był tu w nocy ktoś,
kogo Niuniek zna? Ktoś z zamku?
- Niczego nie sugeruję. Po prostu myślę na głos. Pewnie pies szczekał, ale pan nie
słyszał.
- Usłyszałbym.
Zmieniłem temat dla świętego spokoju. Pan Edward nie lubił, gdy ktoś zadawał trudne
pytania. Pewnie sam teraz zachodził w głowę, czy aby w nocy nie przespał wizyty nocnego
intruza.
Zawiadomiliśmy policję. Musiałem to zrobić. Przede wszystkim dlatego, że byłoby
dziwne, gdyby konserwator zabytków nie zgłosił faktu włamania do samochodu. Z drugiej
jednak strony, porywacz wiedział już, kim jestem i po co przyjechałem do Byków. Należało
jednak zachować pozory normalności przed pozostałymi pracownikami.
Przyjazd policjantów zbiegł się w czasie z porą, w której pracownicy ARR opuszczali
zamek. Była szesnasta. Do spotkania ze Stefanem w Borkach miałem dwie godziny, a
zanosiło się na dłuższy pobyt stróżów prawa na zamku.
Wehikuł otoczyło grono ciekawskich. Dwóch policjantów sprawdzało pojazd,
kierownik i pozostali pracownicy stali obok i dyskutowali zawzięcie na temat włamania
(Irenka - na wszelki wypadek - stanęła z dala ode mnie). Przyglądałem się dyskretnie, starając
się wypatrzyć w ich spojrzeniach podejrzane błyski. Lecz wszyscy zachowywali się
naturalnie.
- Kiedy to się stało? - pieklił się kierownik.
- Nie wiem, panie Wojciechu - odpowiedział Edward. - Pan Daniec twierdzi, że w
nocy.
- Równie dobrze mogli przeciąć kable o świcie - wtrącił kapral.
- Czy panowie zdejmą odciski palców? - zapytała księgowa.
- Szkoda nie jest duża - bąknął sierżant.
- To właściwie po co panowie przyjechali? - zdenerwował się kierownik.
- Wezwanie to wezwanie. Niech się pan nie martwi, zajmiemy się całą sprawą. Idzcie
państwo do domów i nie przeszkadzajcie funkcjonariuszom w wykonywaniu obowiązków
służbowych. Do widzenia. Jeśli pan bardzo nalega, kierowniku, to przesłuchamy was
wszystkich. Jutro. Nawet odciski palców od was wezmiemy.
- Od nas?! Czemu?
- A kogo mamy przesłuchać?
- Uważacie, że zrobił to ktoś z nas? - zdenerwowała się bibliotekarka.
- Nic nie uważam.
- Skandal - dodał ktoś.
Moją uwagę zwrócił natomiast jeden istotny szczegół. Otóż, Wiktor unikał mojego
wzroku. Prawie wcale się nie odzywał i nerwowo zerkał na zegarek. W końcu policjanci
grzecznie poprosili pracowników o opuszczeniu terenu. Zostaliśmy w piątkę: ja, Irenka, pan
Edward i funkcjonariusze. Lecz podejrzane zachowanie Wiktora długo nie chciało ulecieć z
mojej głowy.
Po podpisaniu protokołu, sierżant przekazał mi na stronie wiadomość na temat
poszukiwań  Romka . Dowiedziałem się, że nie udało się jak dotąd go złapać, ale
poszukiwania trwają. Zanim odjechali, zdjęli jeszcze odciski palców z deski rozdzielczej,
kierownicy i klamek. Spodziewano się znalezć linie papilarne należące do  Romka . Na tym
zakończono czynności śledcze.
Po ich odjezdzie złączyliśmy z panem Edwardem odcięte przewody, zabezpieczywszy
je izolacją. Mimo to wehikuł wciąż nie chciał zapalić. Silnik kaszlał, ale nie chciał zaskoczyć.
I oto pod maską odkryliśmy kolejne uszkodzenie - przecięto przewody doprowadzające
paliwo do silnika. Nikt z nas wcześniej nie zauważył tej awarii. Widać intruz chciał być
pewny, że nigdzie wehikułem nie pojadę. Należało bowiem wymienić cały przewód i tej
usterki nie mogliśmy naprawić domowym sposobem. Jak na złość minęła siedemnasta
dwadzieścia pięć i mój pojazd nie był gotowy do wyjazdu na spotkanie ze Stefanem.
Dopiero po osiemnastej przyjechał  punciakiem mechanik samochodowy - Adam,
narzeczony poprzedniej kasjerki Basi. Widziałem tego człowieka w dniu, w którym
przyjechałem na zamek. Był niezłym mechanikiem amatorem i w przeciwieństwie do dozorcy
znał się na samochodach. Sprawdził pod maską przewód i szybko dopasował właściwy. Lecz
gorzej było z jego zamontowaniem. Okazało się, że mechanik zajmujący się na co dzień
wehikułem użył zaczepów swojej konstrukcji. Dlatego Adam musiał wsiąść do  punciaka i
pojechać do znajomego ślusarza. Wrócił niebawem, ale ja byłem już spózniony na spotkanie z
biznesmenem. Podczas reperacji zerkałem nerwowo na zegarek, co nie uszło uwagi Adama.
- Widzę, że się pan spieszy - zauważył.
- Umówiłem się - bąknąłem.
- Jak pan chce, to mogę pana podwiezć.
- Mam nadzieję, że zreperuje pan ten przewód i sam pojadę.
Wzruszył ramionami i zabrał się do instalowania przewodu. Dopiero przed dwudziestą
wehikuł był gotowy do jazdy. Byłem spózniony. Podziękowałem Adamowi za reperację (nie
chciał przyjąć pieniędzy) i kiedy odjechał, kazałem Irence zabrać jakąś kurtkę. W tym czasie
sam zapakowałem do wehikułu kilka potrzebnych drobiazgów.
Opuściliśmy teren zamku. Spieszno mi było nad jezioro, gdyż w duchu liczyłem, że
zastanę jeszcze Stefana. Jechałem więc szybko i strzałka szybkościomierza nie schodziła
poniżej stu dwudziestu kilometrów na godzinę. W Nieborowie odbiliśmy na południe w
kierunku Smardzewic. Piękna trasa, wijąca się przez wsie i pachnące intensywnie żywicą lasy,
nie mogła mnie tym razem oczarować. Zmierzchało. Należało uważać na pieszych i
rowerzystów.
Na nic zdał się ten pośpiech. Dojechaliśmy na przystań w Borkach o dwudziestej
trzydzieści, ale jachtu Stefana nigdzie nie było wśród wielu cumujących łajb. Nie dziwiłem
mu się - nie doczekawszy się mnie, zrezygnował i odpłynął. Nie wiedziałem nawet gdzie
mieszkał, więc nie mogłem go odwiedzić i zapytać o przebieg obserwacji w zatoczce. Nie
miałem też czym dostać się na drugi brzeg, gdyż wypożyczalnię właśnie zamykano.
I zaraz walnąłem się dłonią w czoło. Wehikuł! Przecież miał zamontowaną z tyłu
śrubę, która umożliwiała pływanie po spokojnych wodach. Tak się szczęśliwie złożyło, że
tafla Jeziora Sulejowskiego była gładka jak blat stołu. Akwen emanował spokojem - wolny od
jachtów i łódek przygotowywał się do nocnego odpoczynku. Miałem zatem idealną okazje,
aby wypróbować żeglarskie właściwości wehikułu, a jedyną sprawą, która psuła mój spokój
sumienia był zakaz używania tutaj jednostek pływających z silnikiem. Nie byłem typem
służbisty, lecz prawo szanowałem, uważając że brak szacunku dla niego oznaczał brak
szacunku dla siebie samego. Jeśli jednak chciałem dowiedzieć się, co działo w sąsiedztwie
domku, musiałem wybierać między poszanowaniem prawa a jego pogwałceniem. Czasami
wybór bywał bolesny, ale dla dobra sprawy, niezwykle rzadko łamałem je, choć dodam -
czyniłem to sporadycznie i w wyjątkowych sytuacjach.
Krótki rzut oka na mapę wystarczył, aby przekonać się, że lasem od południowego [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • pumaaa.xlx.pl