[ Pobierz całość w formacie PDF ]

dokładnie w miejscu zaznaczonym na mapie. Dołek ten był niedu\y i na pierwszy rzut oka widać
było, \e sprawca nie zadbał o zatarcie śladów. Ziemia, jak oceniłem, musiała być ruszona łopatą
zaledwie dwa lub trzy dni wcześniej. Podeptana wokół niej trawa zdą\yła ju\ uschnąć, a poza nią
nie znalazłem w okolicy \adnych oznak czyjejkolwiek obecności. Oczywiście same ślady wykopu
czy połamanych zdzbeł nic nie mówiły mi o to\samości złodzieja. Równie dobrze mogli je
pozostawić Jagoda i Kasia, którzy dwa dni wcześniej urządzili rekonesans po polach Truso.
 Szukajmy dalej - pomyślałem i sprintem pobiegłem do kolejnego czerwonego punktu na
planie. Dawałem du\e susy przeskakując przeszkody w postaci rowów melioracyjnych i kęp
wikliny. Nie zamierzałem popełnić błędu Bazylego i Rufusa i spędzić połowy dzisiejszego dnia na
suszeniu ubrania.
Posuwałem się szybko od jednego do drugiego dołka ze smutkiem stwierdzając, \e wszystkie
pozostawione przez złodzieja ślady są tak samo nieme i anonimowe, jak pierwszy. Mniej lub
bardziej rozkopana ziemia, która straciła swoją wilgotność na skutek działania słońca i pogięta kilka
dni temu trawa to było wszystko. śadnych niedopałków, śmieci ani tym bardziej, pomyślałem z
sarkazmem, srebrnych monet.
Postanowiłem jednak nie zniechęcać się i wywnioskować jak najwięcej z tego, co pozostało.
Przestępca, jak się słusznie domyślił pan Jagoda, doskonale wiedział, gdzie zapuścić swoją łopatę.
Nic nie wskazywało, \eby rozkopywał całe połacie gleby, a pózniej je przesiewał czy rozgrzebywał
w poszukiwaniu numizmatów. Niewielkie, pojedyncze otwory musiały być tylko ostatnim ogniwem
wcześniejszych, profesjonalnych poszukiwań. Z pewnością złodziej posługiwał się wykrywaczem
metali dobrej jakości z niezwykłym znawstwem. Działał prawdopodobnie sam i nie tracił czasu na
krajoznawcze spacery, o czym jednoznacznie świadczyły niedu\e obszary pogiętej trawy wokół
dołków. Spróbowałem te\ pójść śladami prowadzącymi do punktów i od nich. Musiał przecie\
jakoś tu dojść i stąd wrócić. Rzeczywiście, wytę\ając wzrok, ledwie dostrzegłem wąskie ście\ki,
których na pewno nie pozostawili archeolodzy. Prowadziły one bowiem w kierunku cieków
wodnych i zazwyczaj urywały się w ich pobli\u. Sam przez się nasuwał się wniosek, \e
poszukiwany świadomie zacierał ślady przemieszczając się kanałami lub utwardzaną drogą. Jest nie
tylko sprytny i doświadczony, ale musi dobrze znać okolice.
W miarę odnajdowania kolejnych dołków przybli\ałem się lekkim truchtem do miejsca
wykopalisk. Gdy dostrzegłem na horyzoncie namioty archeologów, zwątpiłem. Nie bardzo
58
wiedziałem, czy mądrze byłoby się do nich przybli\ać. Pomyślałem o tym, co zdarzyło się wczoraj,
o niefortunnej kąpieli chłopców w kanale, o podrzuconym przez panią Kasię dirhemie i wszystkich
komplikacjach, które z tego wyniknęły. A teraz jeszcze archeolodzy mogliby mnie zobaczyć
wracającego o świcie z miejsca kradzie\y. Doszedłem do wniosku, \e przy tak nadwerę\onym
zaufaniu mógłbym zostać potraktowany przez ekipę, zwłaszcza przez panią asystent, jak złodziej i
zupełnie Stracić swobodę działania. Skręciłem więc na jednej nodze i pobiegłem w stronę jeziora,
aby wzdłu\ brzegu bezpiecznie wrócić do naszego obozowiska. Wchodziłem ju\ między trzciny,
gdy raptem usłyszałem za sobą dobiegający z oddali głos Marka Jagody:
- Panie Pawle! - krzyczał - Niech pan poczeka!
Zdębiałem. Odwróciłem się i całkowicie zaskoczony zobaczyłem w odległości jakichś stu
kroków machającego do mnie Jagodę oraz stojącą obok niego Kasię.
- Dzień dobry - odkrzyknąłem i pozornie beztrosko odmachnąłem - ja tylko sobie biegam.
- Niech pan tu przyjdzie - zawołał Jagoda i obiema rękami energicznie dał mi znać, abym się
do nich zbli\ył.
Podbiegłem z sercem walącym jak dzwon Zygmunta, które nagle przyśpieszyło i to
bynajmniej nie z powodu joggingu. Okazało się jednak, \e moje zdenerwowanie było niepotrzebne.
Widok przyjaznie uśmiechniętego archeologa szybko mnie uspokoił. Najwyrazniej ucieszyła go
moja osoba, podobnie jak wtedy, gdy pierwszy raz spotkaliśmy się w  Nowej Holandii , a potem na
stanowisku w Janowie. Albowiem pan doktor był człowiekiem o gołębim sercu i ufał ludziom, z
którymi przyszło mu pracować. Ostatnią rzeczą, jakiej po nim mo\na by się spodziewać, były
podejrzenia wobec współpracowników, a do takich pan Jagoda ju\ mnie zaliczył. Nawet z wyrazu
twarzy jego asystentki, osoby jak\e innej, wyczytałem teraz radość na mój widok.
Archeolodzy nie wyglądali na zaspanych. Wręcz przeciwnie, odniosłem wra\enie, \e od świtu
są na nogach. Jagoda był ubrany dokładnie tak, jak wczoraj, jak gdyby nie zauwa\ył minionej nocy.
Jedynie zamoczone w porannej rosie zamszowe buty i podwinięte powy\ej kostek nogawki
wskazywały, \e uczony ju\ jakiś czas temu opuścił swój obóz. Kasia natomiast wyglądała zupełnie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • pumaaa.xlx.pl