[ Pobierz całość w formacie PDF ]

stem...?
- Tego nie powiedziałem - odrzekł ściszonym głosem. - Sam żyję według
własnych zasad moralnych, uwzględniających te wartości, ale idę tą ścieżką z sze-
roko otwartymi oczami. Potrafię być bezlitosny, jak każdy... a może nawet bardziej,
jeśli to konieczne... zwłaszcza gdy jestem zły... Od nikogo nie oczekuję żadnych
przywilejów i o nie nie proszę. W gruncie rzeczy każdy z nas... po pierwsze, po
drugie i po trzecie: dba o siebie! Nie mam złudzeń.
Patrzyła na niego oburzonym wzrokiem, całkiem zapominając o jedzeniu,
podczas gdy on ze smakiem napoczął już drugiego hamburgera.
- Nie wierzę, że każdy najpierw dba o siebie - powiedziała z namysłem. -
Gdzie w takim razie byłoby miejsce na miłość?
- Miłość? - Odchylił się swobodnie na krześle i przyglądał się jej drwiąco
oczami przypominającymi srebrne punkciki. - Miłość to nadużywane słowo, które
oznacza wszystko i nic. Nawet definicja w słowniku jest mętna. - Uniósł jedną
brew, co nadało jego twarzy sardoniczny wyraz. - Serdeczne uczucie, życzliwość,
poświęcenie, podziw, namiętność seksualna... Wszystko, co tylko chcesz. A to
ostatnie określenie chyba jest najbliższe prawdy.
S
R
- Miłość to nie to samo co seks obruszyła się. - Istnieje wiele odmian miłości.
Miłość kobiety i mężczyzny jest inna niż miłość matki do dziecka...
- Tej ostatniej nie zaznałem wcale - rzekł ze smutkiem. - Od chwili naszych
narodzin do siedmiu lat, gdy wysłano nas do szkół z internatem, widzieliśmy na-
szych rodziców kilka minut dziennie przed snem, a i to nie zawsze. Przez całe dnie
opiekowały się nami różne osoby, którym za to płacono. Przykro mi, Miriam, ale
nie wierzę w ideał nazywany miłością... i to w żadnej postaci. Sądzę, że ulegają
ułudzie istnienia tego ideału tylko słabe jednostki, które nie potrafią samodzielnie
przejść przez życie.
- To okropne. - Patrzyła nań w niemym przerażeniu oczami pełnymi rozpa-
czy. - Kocham wielu ludzi i nie tylko dlatego, że ich potrzebuję - dodała po chwili.
- Kogo kochasz? - Pochylił się nagle do przodu, mrużąc oczy. - Kogo ko-
chasz, Miriam?
- Przede wszystkim moją matkę, Mitcha, dziadków, którzy mieszkają w
Szkocji... - Zamyśliła się na moment.
Słowa, które przed chwilą usłyszała bardzo ją dotknęły... Właściwie dlaczego
tak bardzo obchodziły ją poglądy Reece'a na miłość? Och, po prostu mu współczu-
ła. To wszystko.
- To są ludzie, których wypada kochać z założenia - wtrącił. - W tym duchu,
powiedzmy, byłaś zaprogramowana od dzieciństwa. A ponieważ mieliśmy różne
dzieciństwo...
- Kocham również swoich przyjaciół - przerwała mu dość ostro, buntując się
przeciw tym sceptycznym wywodom.
- A mężczyzn? - Znów odchylił się do tyłu i wypił spory łyk kawy. - Kochałaś
już mężczyznę?
- Nie bardzo rozumiem, co dokładnie masz na myśli... - Zerknęła na niego co-
raz bardziej rozzłoszczona. - A poza tym nie musisz słowa  miłość" wymawiać z
tak pogardliwą intonacją. Dobrze wiem, co czuję, Reece, i nie zmienię zdania. Są
S
R
ludzie, których los obchodzi mnie więcej niż mój własny. Kocham ich... i to
wszystko! - Z płonącymi policzkami patrzyła na niego wojowniczym wzrokiem. - I
nie obchodzi mnie, czy według ciebie miłość istnieje czy nie. Wiem, że ona istnie-
je! Och, twoje poglądy na życie są... obrzydliwe - dokończyła zdenerwowana, wpy-
chając do ust resztę bułki i żując ją z wściekłością.
- Niech każde z nas pozostanie przy swoich poglądach. - Był chłodny, obojęt-
ny, a twarz jego miała wyraz nieodgadniony.
Miriam siedziała milcząca. Wynurzenia Reece'a poruszyły ją do głębi. Nie
cierpiała go za cynizm, sceptycyzm i tę chłodną rezerwę, z jaką odnosił się ludzi, a
jednocześnie współczuła mu... Współczuła mu tak bardzo, że pragnęła go pocie-
szyć, a pragnienie to miało wyraz bardzo zmysłowy.
%7łałowała teraz, że podjęła się tej pracy, żałowała, że tu z nim przyszła. Wła-
ściwie żałowała, że w ogóle poznała Reece'a Vance'a!
Nie, to nie była prawda. Popatrzyła na niego, na jego pusty talerz, a potem na
swoje zimne frytki. Nie była to prawda, i w tym właśnie tkwiło szaleństwo...
- Zdenerwowałem cię, prawda?
Podskoczyła gwałtownie, gdy nagle poczuła jego dłoń na swojej dłoni.
- Masz prawo do własnych opinii - odrzekła wymijająco, jednocześnie deli-
katnie wycofując dłoń.
- Nawet, jeśli są... obrzydliwe? - Uśmiechnął się lekko.
- Tak - przyznała.
Nawet nie wiedział, ile wysiłku kosztowało ją uniesienie głowy i spojrzenie
mu prosto w oczy, ale zrobiła to, mimo że serce waliło jej jak szalone. Dostrzegając
w jego pociemniałych oczach smutek i czułość, pomyślała, że może żałował, iż
sprawił jej przykrość... Czyżby naprawdę żałował?
- Szczerość ma swoją cenę - powiedział, wzruszając lekko ramionami, gdy
cofnęła rękę. - Mogłem zbyć cię paroma gładkimi słowami, ale to nie byłoby w po-
rządku. A poza tym, większości kobiet... - Urwał nagle, a ona wyczuła, że usłyszy
S
R
za chwilę coś, co jej się nie spodoba. - Większości kobiet wystarczą przyjemności
wynikające z korzyści materialnych, które czerpią ze związku z mężczyzną - do-
kończył z zimną konsekwencją.
- Sądzę, że miałeś do czynienia z niewłaściwym rodzajem kobiet. - Patrzyła
na niego odważnie, zmuszając się do wypowiedzenia tych słów. - Właściwie trudno
nazwać takie kobiety prawdziwymi kobietami. Te, które znam, cenią sobie przyjazń
i przywiązanie bardziej niż korzyści materialne. Choć nie wszystkie szukają w ży-
ciu jedynie miłości. Znam pary, które po prostu się szanują i lubią przebywać w
swoim towarzystwie, ale przecież miłość często tak właśnie się rodzi... Nie zawsze
spada na nas jak grom z jasnego nieba.
- Jesteś autorytetem w tej dziedzinie, nieprawdaż? - zapytał kpiąco.
- Nie potrzeba doświadczenia, żeby prezentować swoje poglądy - odparła ci-
cho, trochę zbita z tropu.
- Masz rację. - Obrzucił ją jeszcze jednym długim, ironicznym spojrzeniem,
po czym zmienił temat. - Naprawdę mi smakowało - powiedział bez cienia kpiny. -
Nareszcie wiem, za czym dzieci przepadają. - Rozejrzał się po sali. - Widzę, że
starsi ludzie również tu przychodzą.
- Po prostu widzisz, jak żyją niższe warstwy - skomentowała złośliwie, ale je-
go uwagi o kobietach tak ją zirytowały, że jeszcze nie mogła się uspokoić. - Musisz
przyznać, że wcale nie mają takiego złego życia, mimo że nie rządzą tym światem,
nieprawdaż?
- Nigdy w to nie wątpiłem. - O dziwo, w jego głosie nie było ani drwiny, ani
rozbawienia, ani chłodnej ironii, której mogła się spodziewać, a w jego oczach na-
gle dojrzała bolesne pragnienie zaznania tego zwykłego ludzkiego szczęścia, o któ-
rym mówili.
Gdy podniósł głowę, oczy jego miały już inny, spokojny wyraz, ale Miriam
nie potrafiła zapomnieć tego bólu - bólu i niemej prośby, które dostrzegła w nich
przed chwilą. Czyżby mimowolnie ujawnił swój żal za bezpowrotnie utraconym
S
R
normalnym, zwykłym życiem, za zwykłym dzieciństwem...? [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • pumaaa.xlx.pl