[ Pobierz całość w formacie PDF ]
bardziej skomplikowane. Ogromnie skomplikowane - szlochał. - Nie mogę powiedzieć, że oni
nas zdradzili, chociaż tak, tak właśnie uważam! Nie, to nieprawda, nieprawda! Oni zdradzili
samych siebie! - Wyciągnął koszulę ze spodni i wytarł nią mokrą twarz. Opuścił ręce,
podniósł głowę i z drżącymi ustami skierował swe myślące czoło w stronę sufitu. - P-p-
poderżnij mi gardło. Proszę. Jestem skończony, w przeszło czterdziestej wiośnie życia. Nie
mam dokąd iść! Skończ ze mną, zanim stoczę się jeszcze b-b-b-bardziej!
Shahid poderwał się i podbiegł do okna. Wydawało mu się, że usłyszał pokaszliwanie
Chada. Ukrył się za zakurzoną zasłoną i ostrożnie wyjrzał na zewnątrz.
- Nie musi pan błagać mnie, Brownlow, amatorzy podrzynania gardeł właśnie
sprawdzają pański adres. Powinni nadejść lada moment. Jeżeli pozostanie pan w tej pozycji,
zbawienie to tylko kwestia czasu.
Nie dostrzegł nikogo. Ale było ciemno; jeżeli jego wrogowie już tutaj dotarli, znalazł
się w pułapce. Brownlow, bełkoczący jak Gogolowski szaleniec oczekujący na kaftan
bezpieczeństwa, raczej go nie ochroni.
- Bo cóż mi jeszcze pozostało? - jęczał Brownlow, puściwszy jego uwagi mimo uszu.
- A miłość?
- Miłość? Dlaczego? Ty ją znalazłeś?
- Ja? Ja nie wiem.
- W ramionach mojej żony?
- Dlaczego mnie pan pyta? Nie wiem tym bardziej.
- A ja tak. Każdy, kto ci się przyglądał podczas palenia książki, mógł zauważyć, że
wpadłeś jak śliwka w kompot.
- Czyżby?
- Jesteś w jeszcze gorszej sytuacji niż ja. - Brownlow zdołał wykrzesać z siebie
uśmiech wyższości. - Przed kim się ukrywasz? Wyglądasz, jakbyś, kurwa, skamieniał ze
strachu. Szukają cię "przyjaciele"? Chcą, żebyś wyznał przed nimi wszystkie swoje zbrodnie?
Jeżeli Deedee wkrótce się nic pojawi, co wydawało się Shahidowi zupełnie
prawdopodobne, nie zostanie tu ani chwili dłużej. Nie, żeby Brownlow nie budził teraz jego
sympatii. Był wprawdzie rzeczywiście irytujący, ale Shahid dał się już omamić jego szalonej
szczerości. Wyjrzał na ulicę i nie zauważył na niej nic podejrzanego. Odwrócił się, żeby
pożegnać się z Brownlowem, który grzebał w swoich płytach.
- Shahid, Shahid, gdzie jest Hey Jude! Znasz ten singiel?
- Kiedyś słyszałem.
- A nie widziałeś go, kiedy tu myszkowałeś? Chcę posłuchać, jak McCartney śpiewa
His world a little colder. I jak George i John wtórują mu tym swoim na, na, na, na. Muszę to
usłyszeć, natychmiast! - Brownlow pochylał się nad pudłem. - Ta płyta, Biały album, nie
Parlophone'u, tylko tej wytwórni z jabłkiem, z Revolution na stronie B, ten facet w płaszczu
przeciwdeszczowym, twarz Paula w Top of the Pops, wszyscy śpiewają... - Shahid na palcach
wyśliznął się z pokoju. - A, jest! Miłość, wolność, pokój, jedność! Wszyscy razem - a jednak
każdy osobno!
Shahid zawrócił i wziął niewielki rozbieg, jakby przygotowując się do rzutu karnego.
Po czym wycelował i wymierzył Brownlowowi okrutnego kopniaka w tyłek. Brownlow,
niczym rasowy nurek, szczupakiem wylądował na stosie książek i zarył głową w pusty karton.
Chociaż sponiewierany, leżał tam i nie przestawał jęczeć: - I to właśnie stanowi sedno
sprawy... samo sedno!
Nie zadał sobie trudu, żeby wstać.
Usatysfakcjonowany Shahid wziął głęboki oddech i skierował się do drzwi. Wyszedł
w przenikliwie zimną i słotną noc, ale przypomniał sobie jeszcze o czymś. Wrócił po
oberżynę, wepchnął ją do kieszeni, zabrał piwo i opuścił dom.
XX
- W samą porę, mój chłopcze.
Chili stał przy barze. Ogolił się, pod marynarkę od Armaniego włożył dziś białą
koszulę i najwyrazniej zdołał się doprowadzić do porządku. Za sprawą kilku ruchów
grzebienia nie wyglądał już na bywalca "Morlocka". Barman zapytał go, czy wybiera się na
pogrzeb.
- Nasi klienci kopią w kalendarz dość często - wytłumaczył. - Chyba że oczekują w
więzieniu na łaskę Jej Wysokości. Nie mów, znowu ktoś umarł?
- Nie dzisiaj, przyjacielu. Ja i mój brat musimy złożyć pewną wizytę. Ale myślę, że
wyjdziemy z tego cało. - Chili zerknął na Shahida, jakby ten był jego wspólnikiem w jakimś
[ Pobierz całość w formacie PDF ]