[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zaciszu maleńkiego domku?
Czuł, że powinien z nią porozmawiać. Wyjaśnić więcej niż to, że ma
uprawnienia wystarczające do podawania morfiny. Obawiał się jednak
swych wynurzeń. Zdawał sobie sprawę, że musiałyby się w nich posunąć
znacznie dalej, niż by sobie tego życzył.
Odczuwałby większy spokój, gdyby zdołał się przekonać, że są tylko
kolegami z pracy, znajomymi z Denison Memoriał, którzy wybrali się
razem na wycieczkę.
Z tym że nawet kwestia jego niewinnej funkcji w wojsku nie
przedstawia się prosto - ani w istocie rzeczy niewinnie.
Przez cały dzień obserwował zręczne, szczupłe ciało Lauren. Próbował
odgadnąć jej myśli, rozmawiał z nią. A co najlepsze, wraz z nią się śmiał.
Odniósł wrażenie, że minęły wieki, odkąd ostatnim razem tak beztrosko
wybuchał śmiechem. %7łył przytłoczony poczuciem winy, które tłumiło
każdy wybuch radości w samym zarodku.
Jakiś wewnętrzny głos ostrzegał go, by nie zdradzać zbyt wiele, nie
ryzykować zerwania tych ulotnych więzów, jakie wytworzyły się pomiędzy
nim a Lauren. Uczciwość nakazywała mu jednak wybrać trudniejsze roz-
wiązanie.
- Wiesz, mam wyrzuty sumienia. Nie powinnam znów korzystać z
twojej gościnności - zauważyła. - Teraz moja kolej, tylko... tylko że ty
akurat masz kominek i dzięki temu u ciebie jest znacznie przytulniej.
- Jasne, zapraszam.
Chwycił plecak, Lauren zaś wzięła plastikową torbę, w której przywiezli
zabłocone buty.
- Zrobić herbatę? - zapytał świadom, że celowo zwleka.
Jeśli Lauren przyjmie zle jego wyznania, to może się okazać, że to będą
ich ostatnie wspólne chwile.
- Oczywiście! - zawołała, zdejmując przez głowę kurtkę.
Zwichrzyła sobie przy tym włosy. Marc spostrzegł odstający, złoty
kosmyk. Bezwiednie się uśmiechając, odruchowo wyciągnął rękę, by go
przygładzić.
Zapanowała pełna napięcia cisza. Stał nieruchomo, zastanawiając się
gorączkowo, czy nie przekroczył pewnej, wytyczonej przez samego siebie
RS
83
granicy. Po chwili Lauren uśmiechnęła się do niego, miękko, jakby
nieśmiało.
- Jak miło - zauważyła, a potem przygryzła wargę. Miał wrażenie, że
słyszy jej myśli, że czuje, jak ta kobieta walczy, by znalezć właściwe
słowa.
- Wiesz - zaczęła - przez wiele lat celowo zachowywałam dystans
pomiędzy sobą a resztą świata.
Patrzyła mu w oczy, jakby pragnąc wyczytać z nich odpowiedz. Miał
nadzieję, że Lauren zorientuje się, że doskonale ją rozumie. On również
utrzymywał taki dystans, choć na pewno z innych powodów. Z podobnym
jednak mimo wszystko rezultatem.
- Z tobą jest inaczej - oświadczyła nagle, tym razem unikając jego
wzroku. - Ty nie naruszasz mojej przestrzeni, a... dzielisz ją ze mną. A
kiedy mnie dotykasz, jak choćby ten kosmyk, to tak, jakbyś o mnie dbał.
Mógł tylko zgadywać, ile odwagi kosztowało ją to wyznanie,
dopuszczenie go do skrywanych myśli i odczuć. Poczuł, że rozpiera go
niepokojąca duma.
- Skoro tak to odczuwasz - odparł - to widocznie dbam o ciebie, i to
bardziej, niż się domyślasz.
I bardziej, niż zamierzał to przyznać sam przed sobą. Bezpieczny świat,
który wokół zbudował, zaczął się nagle rozpadać. Odwrócił wzrok.
Osiągnął chyba punkt, z którego nie ma już odwrotu. Zastanawiał się
gorączkowo, jak zyskać na czasie.
- Nastaw czajnik zaproponował - a ja rozpalę w kominku. Może
upieczemy w nim grzanki?
- Jako dziecko piekłam chleb nad ogniskiem - ucieszyła się. - Masz coś,
na co moglibyśmy nadziać kromki?
- Tak, mam specjalne szpikulce. Zaraz ich poszukam. Wyszedł, by
przynieść ze składziku drewno, i przystąpił do rozpalania kominka.
Pół godziny pózniej zrywał boki ze śmiechu.
- Nie znam nikogo, kto spaliłby kolejno tyle grzanek - bronił się, gdy
Lauren patrzyła na niego wzrokiem bazyliszka.
- To nie moja wina, że chleb ciągle spada - poskarżyła się. - Chciałam
go tylko obrócić, żeby się równo przypiekł.
- No i skończył w ogniu - podsumował Marc. - Który to już raz?
Lauren udała, że zamierza się na niego metalowym szpikulcem.
RS
84
- I tak bym już więcej nie zjadła. Nakarmiłeś mnie wystarczająco
swoimi grzankami.
Oparła się o fotel, stopy w skarpetkach wyciągnęła w kierunku ognia
liżącego grube polana.
Nie włączali górnego światła, w pokoju paliła się tylko lampa obok
fotela. Ogień w kominku w zupełności wystarczał. Teraz, gdy Lauren się
odsunęła, Marc mógł ją niepostrzeżenie obserwować. Starał się zapamiętać
jej twarz oświetloną migotliwym ogniem, złociste włosy, oczy, tak ciepłe i
świetliste jak świeży miód.
Najbardziej chciał utrwalić w pamięci jej uśmiech. Obawiał się, że gdy
wszystko jej wyzna, takiego uśmiechu już nigdy nie zobaczy.
Jakby czytając w jego myślach, Lauren odwróciła się i spojrzała mu
prosto w oczy.
- Opowiedz mi, co ci się przydarzyło w wojsku -poprosiła. - Wszystko -
dodała twardo.
Nadszedł czas, by wyrównać rachunki.
- Byłem lekarzem - oświadczył niemal prowokacyjnym tonem.
Chciała go ponaglić, przypomniała sobie jednak, że on jej nie poganiał.
Postanowiła milczeć i też uzbroić się w cierpliwość.
- Zawsze chciałem zostać lekarzem, nie miałem jednak nawet nadziei, że
rodziców stać będzie na moje studia. Ojciec cierpiał na chroniczne
zapalenie oskrzeli, które wywołało kłopoty z sercem. Niewiele mógł robić,
o pracy zawodowej nie było mowy. Mama musiała się nim zajmować,
pracowała więc jako sprzątaczka w biurach, wieczorami, gdy ojciec spał.
Zostawiała go ze mną.
Lauren odczuła ból. To nie brzmi jak opis szczęśliwego dzieciństwa.
Ona przynajmniej do czternastego roku życia miała sprawnych rodziców.
Problemy zaczęły się dopiero po ich śmierci.
- Opuściłem szkołę, gdy tylko zakończyłem obowiązkową edukację.
Chciałem pomagać mamie. Ojciec jednak zmarł na atak serca, na początku
lata.
- Och, Marc.
Mogła sobie wyobrazić, co przeżywał, gdy jego poświęcenie nic nie
zmieniło. Uznała nagle, że musi mu jakoś dodać otuchy. Nie zastanawiając
się nad konsekwencjami, ujęła go za rękę.
Opowiadając, wpatrywał się w ogień, gdy jednak poczuł jej dłoń, uniósł
przepełnione bólem oczy. Uśmiechnął się nieznacznie i z wdzięcznością
RS
85
ścisnął lekko jej palce. Lauren odebrała to jak największy dar. %7ładen ko-
sztowny prezent nie ucieszyłby jej w tej chwili bardziej.
- Przez całe lato ciężko pracowałem, nie miałem czasu na rozmyślania o
stracie, którą poniosłem. Jesienią jednak mama poprosiła, żebym podjął
naukę i spróbował zdać na medycynę. - Pokręcił głową. - Sprzeciwiłem się,
lecz ona nie ustąpiła. Dostałem się na studia, nie mogłem jednak pozwolić,
żeby zaharowała się na śmierć, utrzymując mnie. Wystąpiłem więc o
przyznanie stypendium sił zbrojnych. W zamian po studiach miałem się
zatrudnić w wojsku.
- Pracowałeś jako lekarz wojskowy do wypadku?
- W zasadzie tak, ale to nie takie proste. Milczał, jakby przygotowując
się do dalszego ciągu opowieści. Lauren poczuła, że ogarnia ją strach.
- Ożeniłem się z Ericą wkrótce po uzyskaniu dyplomu. - Mimo
obojętnego tonu Marca, Lauren odebrała te słowa jak cios. - Niemal od
razu po urodzeniu się Heather musiałem objąć pierwsze stanowisko za
[ Pobierz całość w formacie PDF ]