[ Pobierz całość w formacie PDF ]
ruszył szybkim krokiem z powrotem tam, skąd przyszedł. Do mlecznej farmy Wren Matthews.
Z tranzystorowego radia na parapecie Bing Crosby wyśpiewywał swoje Zwiąteczne dzwoneczki".
Wren siedziała sztywno na krześle pośrodku kuchni. Oczy miała wlepione w pijanego mężczyznę,
który opasany jej bożonarodzeniowym fartuchem tańczył dokoła stołu.
Connor Heller w jednym ręku trzymał buteleczkę z jej benzynowym rozpuszczalnikiem, w drugiej
butelkę whisky. Między grubymi wargami trzymał zapalonego papierosa. Oczy osadzone głęboko w
nalanej twarzy świeciły złym blaskiem. Na brudnej poczochranej brodzie zatrzymały się okruchy
trzech bułek z orzechową masą, pożartych przed chwilą.
- Ale zabawa! - wykrzyknął, robiąc pijackie piruety. Na chwilę odsłoniła się poła jego wyrzuconej
na spodnie koszuli i Wren dostrzegła zatknięty za pasek pistolet.
144
SAMOTNI KOCHANKOWIE
- Ale zabawa, co? - powtórzy! tym razem w formie pytania.
Ponieważ Wren milczała, stanął przed nią w groznej postawie, przysunął blisko twarz i ryknął:
- Niemowa jesteś? Zadałem ci pytanie! Wren nadal milczała.
- Ha! Lepsza jesteś od tej pierwszej suki Winslowa. Darła się wniebogłosy i płakała.
W tym momencie Wren zrozumiała pragnienie zemsty Keegana. To bydlę w ludzkiej skórze
powinno być zamknięte do ostatniego dnia życia. I jak na nią, wyraziła się bardzo dosadnie:
- Takich zwierzaków, jak pan, nie puszcza się między ludzi, ale trzyma się w klatce, póki dobry pan
Bóg nie przeniesie ich do piekła.
- W żadnej klatce długo mnie nie utrzymają. Prysnę znowu - odparł.
- Bydlak! - wyrzuciła z siebie Wren, sama zdziwiona własną odwagą i słownictwem.
Puściły wszystkie tamy. Po raz pierwszy w życiu spotkała kogoś, na kim jej naprawdę zależało, i
bezpowrotnie zniszczyła tę szansę. Znowu nie posłuchała instynktu, który jej mówił, że Keegan jest
dobrym człowiekiem. Zwątpiła w niego. Zwątpiła w człowieka, którego szczerze pokochała
zaledwie po trzech dniach znajomości. Jacy byli do siebie podobni, ileż ich łączyło... Przede
wszystkim cierpienie. Mogli mieć siebie, gdyby się postarali. Wszystko przepadło, Heller ją zabije...
Heller zaczął chichotać, wyszczerzając żółte zęby. Potem kilka razy pociągnął z prawie pustej już
butelki. Wren
SAMOTNI KOCHANKOWIE
145
przebiegała wzrokiem całą kuchnię w poszukiwaniu jakiegoś narzędzia obrony. Na haku nad piecem
wisiał rondel z długą rączką. Ciężki, żeliwny rondel. Czy zdążyłaby dopaść pieca, nim Heller
wyciągnie broń?
- Pan chyba wie, że dziś jest Boże Narodzenie - powiedziała, siląc się, by głos brzmiał spokojnie.
- Ano wiem, ale co z tego? - Jej odezwanie wyraznie go zdziwiło.
- Jest takie powiedzenie, że jak się kogoś zabija w ten dzień, to jedynym prezentem w skarpetce
zawieszonej na kominie jest sadza.
- Panienka wierzy w Zwiętego Mikołaja i takie różne bzdury? - spytał kpiąco.
- Nie wierzę. Ale w cuda wierzę.
- To świetnie, bo potrzeba będzie cudu, żeby cię dzisiaj ocalić, kuternogo! - wypalił brutalnie.
Krew uderzyła jej do głowy. Zaraz pokaże temu prymitywowi, co potrafi kuternoga. Zacisnęła zęby,
skoncentrowała wszystkie siły, po czym zerwała się z krzesła i rzuciła w stronę pieca.
Zaskoczyła tym Hellera, który za nią skoczył, ale nagłe stwierdził ze zdziwieniem, że ma obie ręce
zajęte. Nie potrafił się zdobyć ani na rzucenie buteleczki z benzyną, ani butelki z resztką whisky.
Wren nawet się nie obejrzała. W pewnej chwili poczuła szarpnięcie za flanelową koszulę, ale wtedy
już trzymała w obu dłoniach rondel. Zamachnęła się nim jak tenisista rakietą i z całej siły zadała
Hellerowi cios w głowę.
Heller jęknął i osunął się na kolana. Wren, nie tracąc czasu, rzuciła się do drzwi. Były zaryglowane.
Drżącymi
146
SAMOTNI KOCHANKOWIE
palcami zaczęła zmagać się. z ryglem i trudno obracającym się kluczem. Nie zdąży, bo słyszała, jak
dryblas ciężko dysząc, dzwiga się z ziemi...
- Ja ci pokażę, suko...! - ryknął.
Wren usłyszała głuche uderzenie o ziemię, a potem poczuła zapach benzyny... O Boże, on chce
podpalić dom! A po chwili pstryknięcie zapalniczki. Zaraz potem uderzyła ją fala gorąca.
Usiłując otworzyć zaciętą zasuwę, odwróciła głowę. Paliła się podłoga w kuchni i strużka ognia
płynęła w jej kierunku. Chyba śmiertelny strach dodał jej siły, bo wreszcie zasuwa puściła. Wren
otworzyła drzwi i tak jak stała, w nocnej koszuli, wyskoczyła na dwór. Pośliznęła się na schodku
ganku i w ostatniej chwili chwyciła się balustrady, by nie spaść.
Za sobą słyszała przerazliwy śmiech Hellera, który z głębi domu wykrzykiwał:
- Pal się, babo, pal się, kuternogo...
Wren odwróciła głowę i przerażona patrzyła, jak jej dom zaczyna się palić. Wiedziała, że powinna
uciekać, ale stała jak skamieniała z szeroko otwartymi ustami...
ROZDZIAA JEDENASTY
Keegan był zmęczony tempem, jakie sobie narzucił, ale nie zwalniał kroku. Wiatr wiał mu w plecy.
Był już blisko farmy, wydawało mu się nawet, że widzi w oknie saloniku migające lampki na
choince. Ale nagle poczuł dym.
- O Boże, tylko nie to...! - wykrzyknął.
Wiedziony instynktem, był pewny, że to Heller. Ignorując ból w klatce piersiowej, Keegan puścił się
pędem, tracąc chwilami równowagę na oślizłych płatach zlodowaciałego śniegu. W ostatniej chwili
zawsze ją odzyskiwał, podpierany myślą o Wren, którą za wszelką cenę postanowił ocalić. Modlił
się, by nie przyjść za pózno.
Wren patrzyła na dom, w którym na szczęście ogień przygasał, bo benzyny było mało i wypaliła się,
nim sprzęt kuchenny zdołał się zająć. Ale gdzie jest Heller? Strach powrócił ze zdwojoną siłą.
Jakby na wezwanie Heller wyłonił się zza węgła domu i wydał okrzyk indiańskiego wojownika.
Nim zdołała się cofnąć, chwycił ją za włosy, potem szarpnął, stawiając na nogi.
Zebrała siły i usiłowała kopnąć Hellera w przyrodzenie. Usunął się i zaśmiał. Potem pochwycił jej
szyję jak
148
SAMOTNI KOCHANKOWIE
[ Pobierz całość w formacie PDF ]