[ Pobierz całość w formacie PDF ]

wznosiły się szare banie, a między nimi biegła nie wytyczona granica, fragment okręgu,
obejmującego kolonię obiektów. Znów targnięcie lęku, silniejsze ni\ wszystkie poprzednie.
Nogi same zaczęły nieść z powrotem, zdawało mu się, czuł to wyraznie, \e tu\ za plecami
dyszy jakaś rozwarta paszcza. Potknął się, padł w kopny piach. Wizjer utonął w pyle, grunt
zamknął się nad nim jak czarna powierzchnia wody. Tu nareszcie jest bezpieczny. Wstyd,
palący wstyd. Wzgardliwe spojrzenie Philipa wierciło mu plecy, Helena śmiała się
bezgłośnie, zakrywając dłonią usta. Zwiadowca, wysłannik załogi, pełnomocnik ludzi, z
głową schowaną w piasku! Raptownie poderwał się do pozycji siedzącej, gro\ąc
odbezpieczonym pistoletem. Wokół nie było nikogo, lecz przytłaczający lęk dalej wibrował w
atmosferze tej dziwnej planety, pośród dalekich lśnień \ółtych i czerwonych odblasków. Krok
za krokiem ponownie zbli\ał się do granicy formacji kopuł. Chciał nabrać w dłoń piasku, ale
drobne ziarenka przeciekły między palcami rękawicy. Wydobył z kieszeni cokolwiek - była to
latarka - i rzucił przed siebie. śółto zalśniły polerowane powierzchnie i - nie stało się nic.
Walt ruszył naprzód tak szybko, \eby nie było czasu na zastanowienie. Lęk zimnymi
kleszczami ściskał piersi, dławił w gardle. Na pustynię i banie kopuł spłynęły srebrne iskry,
rozpływające się w rozmazane, nieostre flary.
- Wolniej, stary - powiedział głośno - nie masz ju\ osiemnastu lat.
Zatrzymał się i wtedy dostrzegł go. Nie, to był on sam le\ał tu\ obok rozkraczonych
amortyzatorów sondy, z jedną ręką wyciągniętą w stronę schodków, a drugą podkurczoną w
tak nienaturalny sposób, jak to jest mo\liwe tylko w przypadku zesztywniałych zwłok. Zwiat
zamknął się jak zgniecione pudełko, zwalił się z przera\ającym krzykiem rozdzieranej
materii, słońce spłynęło strumieniami bryzgającego ognia. Tępy młot rozbił od środka
czaszkę, rozsadził \yły na skroniach. Biegł, a raczej rzucał się ślepo, strzelał, usiłował
krzyczeć i wreszcie osiągnął taki stan, w którym choćby najsilniejsze doznanie zostaje tylko
częściowo przefiltrowane do starganych, otępiałych neuronów. Dopiero wtedy przez
eksplozje lęku zdołała przecisnąć się nieśmiało, lecz uporczywie powracająca myśl, \e coś tu
nie jest tak, \e ten strach zwielokrotniony ponad zwykły poziom, jest nienaturalny.
W tym momencie kleszcze puściły, i to tak raptownie, \e ulgę odczuł w sposób
całkowicie fizyczny, jakby zdjęto z niego cię\ar.
Wstał i rozejrzał się - tak, wcią\ znajdował się wewnątrz ugrupowania kopulastych
obiektów, i co dziwniejsze, sonda z le\ącą przed włazem sylwetką człowieka nie była
halucynacją.
- Tu Walt do statku. Hallo, Philip, jesteś tam jeszcze? - starannie wymawiał ka\de
słowo, aby ukryć dr\enie głosu.
- Ty... \yjesz? - w pytaniu było tyle bezgranicznego zdumienia, \e Walt nie mógł
powstrzymać uśmiechu.
- Nie, to ju\ moje drugie wcielenie, mo\e teraz będę ; sympatyczniejszy.
- Co... co się tam dzieje?!
- Chciałem zameldować, \e od momentu lądowania, a mo\e jeszcze wcześniej,
prawdopodobnie znajdowałem się pod wpływem jakiegoś oddziaływania, warunkującego mój
stan psychiczny. Nie wykluczam mo\liwości, \e zjawisko to zachodzi nadal, chocia\ czuję się
normalnie.
- Przyjąłem - Philip wszedł gładko w rolę.
- Idę w kierunku obcej sondy. Ciągła transmisja wizji, komentarz w razie potrzeby.
- W porządku.
Człowiek, le\ący przy wejściu do sondy, nie \ył ju\ od dawna; siwe kosmyki włosów
oblepiały wyschniętą, zapadłą mumię twarzy. Pojazd był blizniaczo podobny do kapsuły
Walta, lecz znacznie bardziej zniszczony.
Nadał Philipowi jego numer i nazwę macierzystego statku.
Pracował teraz z systematycznością i precyzją doświadczonego astronauty, starając się
ukryć ekscytację wykonywanym zadaniem. Lęk opuścił go prawie zupełnie, obawiał się tylko
ponownego działania nieznanych sił warunkujących. Nagle tknęło go podejrzenie.
- Philip?
- Jestem na nasłuchu.
- Chciałem spytać, czy ty mo\e... wiesz coś o zródle tego warunkowania
psychicznego?
- Ja? Przecie\ to ty jesteś w dole, nie ja.
- Owszem, dlatego pytam. Mo\e znów chciałeś na swój sposób zwiększyć
prawdopodobieństwo powodzenia akcji?
- Nie rozumiem, mów jaśniej.
- Nie miałeś nic wspólnego z tym warunkowaniem? wypalił wprost.
Przez chwilę w słuchawkach dzwoniła cisza.
- Tobie chyba na stałe coś się przestawiło, Walt. Przecie\ nie znamy takich sposobów
sterowania. Więc gdybym nawet chciał...
- Dobrze, ju\ dobrze. Tak tylko mi się powiedziało. Obu nas uczono, \e cel jest
najwa\niejszy. Wykonawcy mogą zu\ywać się jak części zamienne.
- Walt - głos Philipa zdradzał napięcie - skoncentruj uwagę. Od tego zale\y twoje i
nasze bezpieczeństwo.
- Tak jest, szefie. Wchodzę do pierwszej z brzegu kopuły. Wygląda jak standardowy
barak księ\ycowy, chocia\ coś tu jest pokręcone...
Czuł teraz energię i chęć działania, rozpierała go wesołość. Starał się powściągać
emocje, obawiając się ponownego ich wzmocnienia przez nieznany czynnik. Przez co? A
mo\e - przez kogo? To zaczyna być naprawdę interesujące - pomyślał, podchodząc do
doskonale symetrycznej czaszy. Obrys drzwi ginął pod piaszczystą zaspą.
Nie chciało mu się iść po narzędzia - kopał szerokimi rzutami ramion, z
nadspodziewaną łatwością odgarniając góry pylistego piachu. Wreszcie natrafił na twarde [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • pumaaa.xlx.pl