[ Pobierz całość w formacie PDF ]

się upaść zbyt nisko.
W odpowiedzi chwyciła go mocno za ramiona i powoli
otworzyła oczy.
Daniel znów rozpoczÄ…Å‚ pieszczoty, by na nowo obu­
dzić w niej namiętność.
A wtedy wszedł w nią zdecydowanym ruchem. Lillian
jęknęła i rzuciła się na poduszce. Daniel znieruchomiał,
bojąc się, że sprawia jej ból.
- Lilii. Spójrz na mnie.
Powoli uchyliła powieki.
- Wszystko w porzÄ…dku?
Skinęła głową, a potem delikatnie powiodła palcem
wzdłuż jego warg z wyrazem miłości w oczach.
Zaczął poruszać się bardzo delikatnie i powoli, przez
dÅ‚ugie minuty, pilnie wpatrujÄ…c siÄ™ w jej twarz, aż w koÅ„­
cu Lilii podchwyciła jego rytm i wówczas oboje stopili się
w jedno.
Lilii staÅ‚a przy łóżku i wpatrywaÅ‚a siÄ™ w Å›piÄ…cego Da­
niela.
W domu panowaÅ‚a cisza. OgieÅ„ w kominku już siÄ™ do­
palał, ale chłód, który ją ogarnął, nie miał nic wspólnego
z rześkim powietrzem. Nagle zrozumiała, że jej życie
w raju było pozbawione sensu. Nabrało treści dopiero na
ziemi. Gdzie zdołała dokonać cudu.
Daniel. Cudem odmieniła jego serce.
Jakaż okrutna ironia kryła się w tym, że ta jedyna
rzecz, której nie mogÅ‚a zrobić w niebiosach, tutaj przycho­
dziła jej z dużą łatwością.
Zastanawiała się, czy teraz powróci do raju. Czyżby
naprawdę mogło spotkać ją coś tak strasznego? Bardzo
chciała wierzyć, że to niemożliwe. Zdała sobie sprawę, że
jeśli będzie musiała stąd odejść, wieczne życie stanie się
dla niej pasmem niekończącej się udręki, straci dla niej
273
caÅ‚y urok. Bo Daniel jÄ… pokochaÅ‚ - szczerze i caÅ‚ym ser­
cem.
A co czeka jego? Lillian zakryła dłonią usta, by nie
krzyknąć z bólu. WyobraziÅ‚a sobie, jak bardzo bÄ™dzie cier­
piał, gdy ona odejdzie i zniknie z życia tego mężczyzny,
który już utracił wszystkich swych najbliższych. Dobry
Boże, jego cierpienie będzie ją nękać przez całą wieczność.
Ze względu na Daniela modliła się, żarliwie prosząc,
by dane jej byÅ‚o tu pozostać - choć przeczuwaÅ‚a, że jej sÅ‚o­
wa nie zostaną wysłuchane. Opadła na kolana i zacisnęła
dłonie. Czy zaciskając je tak silnie, chciała wzmocnić swe
błagania, czy wierzyła, że w ten sposób może pozostać
w obecnym życiu?
Tak czy owak, nic nie pomagaÅ‚o. Lillian czuÅ‚a to w gÅ‚Ä™­
bi duszy. MiaÅ‚a wrażenie, że powoli odchodzi z tego Å›wia­
ta, blaknie i gaśnie.
Tak bardzo pragnę tu zostać... Proszę... Błagam...
PrzywarÅ‚a twarzÄ… do zÅ‚ożonych dÅ‚oni i cicho zaszlo­
chała.
Tymczasem gdzieÅ› z oddali dobiegÅ‚ dzwiÄ™k koÅ›cielne­
go dzwonu.
I w tym samym momencie Lillian zniknęła.
9
Gdzieś w oddali zadzwięczały dzwony i zapewne to
właśnie go obudziło. Otworzył oczy i wyciągnął ramię, by
dotknąć Lilii. Ale natrafił jedynie na puste prześcieradło.
Zaczął nasłuchiwać, czy z łazienki nie dobiegają jakieś
odgłosy, ale wokół panowała cisza. Chciał pójść do Lilii, ale
doszedł do wniosku, że może potrzebuje chwili samotności.
ZaÅ‚ożyÅ‚ rÄ™ce za gÅ‚owÄ™ i wbiÅ‚ wzrok w baldachim Å‚oża. Pierw­
szy raz w życiu ogarnęło go poczucie idealnego spokoju.
Jedna noc mu nie wystarczy.
Nigdy dotÄ…d nie zamierzaÅ‚ siÄ™ żenić. Teraz jednak na­
brał przekonania, że chce spędzić z Lilii resztę swoich
dni. Uśmiechnął się, przepełniony radością i miłością.
ZamknÄ…Å‚ oczy, czekajÄ…c na ukochanÄ… kobietÄ™.
Nie miaÅ‚ pojÄ™cia, jak dÅ‚ugo spaÅ‚. Pięć minut? Pięć go­
dzin? W każdym razie po przebudzeniu zdjÄ…Å‚ go niewy­
tłumaczalny lęk.
Odrzucił kołdrę i zerwał się na równe nogi, po czym
zajrzał do ubieralni Lilii. Drzwi do łazienki były otwarte,
ale panowała w niej cisza.
Serce podskoczyło mu do gardła.
Wpadł do środka. Zobaczył kosze, w których spały
króliki, kociaki i szczenięta. Lillian tu jednak nie było.
- Lilii? - zawoÅ‚aÅ‚, wbiegajÄ…c do Å‚azienki. Odpowiedzia­
ło mu jedynie senne miauczenie któregoś z kociąt.
275
- Lilii! - wykrzyknÄ…Å‚ ponownie i zaczÄ…Å‚ siÄ™ pospiesznie
ubierać.
Z hukiem otworzył drzwi sypialni i wyskoczył do holu.
Zatrzymał się na podeście.
- Lilii! - wrzasnął na całe gardło.
Jej imię poniosło się echem po wielkim domu.
W tym momencie Daniel już wiedział, że Lillian nie
odpowie na jego wołanie. Czuł to w głębi duszy, bowiem
owo magiczne poczucie łączącej ich więzi zniknęło.
Błyskawicznie, niewytłumaczalnie. Jakby Pan Bóg
strzelił palcami.
Spojrzał na swoją dłoń zaciśniętą kurczowo na poręczy,
po czym osunął się na stopień schodów. Przez długi czas
siedziaÅ‚ w kompletnym bezruchu. Wszystko, czym byÅ‚, ca­
ła radość życia nagle go opuściła i w końcu poczuł, że jest
jedynie pustą, wypaloną skorupą o kształcie człowieka.
Oparł głowę na ręku i kilka razy głęboko odetchnął.
-Lilii...
Po raz ostatni wymówił jej imię ledwo dosłyszalnym
szeptem.
- Do diabła, Karl! Zapomnij wreszcie o tej cholernej
ugodzie! - D.L. obróciÅ‚ siÄ™ w fotelu i spiorunowaÅ‚ wzro­
kiem przyjaciela. - Nic mnie nie obchodzi ten papier! Zro­
zum to wreszcie!
W jego głosie pobrzmiewały desperacja i przerażenie.
Czas uciekał. Minął już cały jeden dzień. A Daniel nie
mógÅ‚ jej znalezć. Nikt nie mógÅ‚ jej znalezć. Nikt nie wi­
dział, jak wychodziła. Nikt nic nie słyszał.
- O niczym innym nie marzę, tylko żeby się zjawiła.
I nawet niech mnie skarży o wszystkie pieniądze świata! -
Odwrócił się w drugą stronę i patrzył tępo w przestrzeń.
- Przynajmniej wtedy wiedziałbym, gdzie jest.
Karl podniósÅ‚ siÄ™ z krzesÅ‚a, wziÄ…Å‚ teczkÄ™ i zamknÄ…Å‚ jÄ… z trza­
skiem. Stał przez chwilę w milczeniu, po czym mruknął:
276
- Przykro mi, D.L.
Daniel nie odpowiedział. Drzwi zamknęły się cicho,
a parÄ™ minut pózniej rozlegÅ‚ siÄ™ turkot odjeżdżajÄ…cego po­
wozu Karla.
Daniel tymczasem wciąż siedziaÅ‚ w bezruchu, wpatru­
jÄ…c siÄ™ w Å›nieżnÄ… zamieć za oknem i przywoÅ‚ujÄ…c wspo­
mnienia. Lilii stojÄ…ca pod drzewem, obsypana taka masÄ…
śniegu, że przypominała bałwana. Jej błyszczące oczy.
Marszczenie noska. Radość na widok pierników w piekar­
ni i koszyków ze zwierzętami.
PrzypomniaÅ‚ sobie pocaÅ‚unek pod jemioÅ‚Ä… - jakże sÅ‚od­
ki. Zwiąteczne girlandy. Figurkę anioła zdobiącą czubek
bożonarodzeniowego drzewka. I twarz innego anioÅ‚a -je­
dynego anioła, jakiego spotkał w życiu.
Wyszedł z biblioteki i powlókł się na górę po schodach.
Podszedł do sypialni Lilii i z wahaniem położył rękę na
klamce. Cień bezsensownej nadziei sprawił, że Daniel
wstrzymał oddech z wrażenia, gdy otwierał drzwi.
Nadzieja natychmiast się rozwiała. Lillian tu nie było.
Coś jednak kazało mu wejść do środka.
PowitaÅ‚y go cztery szczeniaki, trzy kociÄ™ta i dwa króli­
ki. Daniel spojrzaÅ‚ na wielkie Å‚oże. Jedwabna koszula leża­
ła w tym samym miejscu, w którym jeszcze niedawno
spoczywaÅ‚a Lillian - gdy Å›wiat byÅ‚ piÄ™kny, a jego rozpiera­
Å‚a energia i radość życia. Gdy przez chwilÄ™ mógÅ‚ siÄ™ cie­
szyć miłością Lillian.
Teraz pozostało mu tylko to. Daniel wyciągnął rękę
i dotknÄ…Å‚ delikatnego materiaÅ‚u, zdjÄ™ty idiotycznym lÄ™­
kiem, że i ta koszula zaraz zniknie.
Nie zniknęła. Podniósł ją i usiadł w fotelu, bezmyślnie
wpatrując się w biały jedwab.
Wciąż czuÅ‚ subtelny, cytrusowy aromat. Zapach pozo­
stał, ale Lillian już nie było.
Jeden z szczeniaków wdrapał mu się na kolana, za nim
dwa następne. Pierwszy miał coś w pyszczku. Daniel za-
277
uważył złotą broszkę. Skrzydełka Lilii. Zacisnął je mocno
w dłoni, jakby były talizmanem, który zdoła sprowadzić
jÄ… z powrotem do jego domu.
Przyleć do mnie, mój aniele.
Daniel ukrył twarz w jedwabiu koszuli i zaczął płakać.
- Lilii znów na niego patrzy. Nieustannie go obserwuje.
Zwięty Piotr zatrzymał się i spojrzał na Floridę.
- A czy przestała płakać?
Florie przecząco pokręciła głową. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • pumaaa.xlx.pl