[ Pobierz całość w formacie PDF ]
tym bardziej że stawała się coraz bardziej kręta.
Jackson podziwiał widoki, zwłaszcza ogromne wiecznie zielone drzewa.
Nareszcie czuł, że oddycha. Ogłosili rozejm i po prostu są szczęśliwi. Czuł
93
ciepło wokół serca: to dzięki niemu Susie jest szczęśliwa. Prawdę mówiąc,
sam czuł podobnie.
Nie mógł się nadziwić, jak inaczej rozwijała się jego znajomość z Susie.
Okazja, przy jakiej się spotkali, i natychmiastowe zauroczenie, wobec
którego oboje okazali się bezbronni. Całkiem odmiennie niż z Alison.
Alison. Odsuwał od siebie jak najdalej poczucie winy i myśli o nieżyjącej
żonie. Ten dzień nie należy do Alison. Nie zapadną żadne decyzje. Ma to
być czas spędzony z Susie.
- Jesteśmy na miejscu - oznajmiła, gdy wjechali na podjazd.
Podeszli do drzwi. Susie nacisnęła dzwonek i popatrzyła na Jacksona,
który lekko uścisnął jej dłoń. Po chwili wewnątrz rozległ się tupot
dziecięcych bucików i w drzwiach stanęła Rebeka.
- Susie! - pisnęła dziewczynka, otwierając siatkowe drzwi.
- Kim pan jest? - zainteresował się Edward, spoglądając na Jacksona.
- Mam na imię Jackson, Jestem przyjacielem Susie - przedstawił się.
Naprzeciw szła Arlene, gosposia Nicka i Mallory. Wycierała ręce w
kuchenny fartuch.
- Witajcie, witajcie. Niestety, Mallory i Nicka nie maj w domu, ale
przyjeżdżacie w samą porę. 1
- Chodź obejrzeć moje auta. - Edward szarpał Susie j za rękę.
- Oni muszą jechać do szpitala - przypomniała Rebeka trzyletniemu bratu.
- Nie pamiętasz?
- Rebeka ma rację - pospieszyła Arlene. - Idźcie się bawić do swojego
pokoju. Zaraz do was przyjdę.
Dzieci niechętnie zniknęły w głębi korytarza.
- Zdarzył się wypadek - wyjaśniła gosposia, gdy dzieci odeszły. - Jedna z
naszych sąsiadek, Annabel Dexter, straciła panowanie nad kierownicą i
uderzyła w drzewo. Był z nią jej syn Brayden. - Zniżyła głos. - To kolega
naszego Edwarda.
- Kiedy to się stało? - zapytał Jackson.
- Niedawno. Mallory i Nick są w ekipie ratowniczej, ale Nick liczył, że
zdążycie do szpitala, zanim ich tam przywiozą.
- Znam drogę. - Susie już szła w stronę samochodu. - Przykro mi, że nic
nie wyszło z tej wizyty.
- Cieszę się, że możemy pomóc. Często im pomagasz? - zapytał w drodze
do szpitala.
94
- Jasne. Nie tylko ja. Nasza ortopedia współpracuje z tym szpitalem.
Jestem na liście rotacyjnej. W nagłych przypadkach też ich wspieramy.
Dobrze znam tę okolicę.
Gdy parkowała przed szpitalem, przyglądał się jej uważnie.
- Wyglądasz na zaniepokojoną?
- Skąd to wiesz?
- Jesteś spięta i marszczysz czoło.
- Nie będę kręcić. Martwię się o Mallory. Dawno temu miała poważny
wypadek i twierdzi, że przeżyła tylko dzięki ludziom z zespołu ratowników.
- I dlatego teraz jest w takim zespole - domyślił się.
- Tak, ale po każdej akcji śnią się jej koszmary. Wprawdzie od kiedy
wyszła za Nicka sześć lat temu, twierdzi, że nie są już takie męczące.
- Trzeba robić swoje. - Wzruszył ramionami. - I mężnie stawiać czoło
temu, co się nam przytrafia.
- Tak. - Westchnęła.
Pochylił się, by pocałunkiem dodać jej otuchy. Jemu również te pocałunki
dodawały sił do uporania się z tym, co ich czeka.
- Gotowa?
- Idziemy.
W szpitalu witano ją jak kogoś bardzo bliskiego. Wszyscy bez wyjątku
zachowywali się przyjaźnie. Tym razem jednak z tą różnicą, że Jackson był
tylko kolegą Susie.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]