[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Znów rozważałam w duchu dylemat. Ten pocałunek...
gdybym stanęła na palcach, może trwałby trochę dłużej...
Może znów się czymś zadrapać i spowodować po
wtórkę...
Nie. Ten miły moment powtórzymy pózniej. Teraz żad
nego udawania, żadnych gierek. Teraz walę prosto z mo
stu. Bo muszę się czegoś dowiedzieć, i to natychmiast.
- Gabriel, opowiedz mi o tej znajomej, co pilnowała
ci psów.
RS
- O June? Była pielęgniarką.
Czyli znana historia. Kontakt wzrokowy ponad stołem
operacyjnym...
- Była wspaniałą pielęgniarką, niestety uległa poważ
nemu wypadkowi i musiała zrezygnować z pracy.
No to umarł w butach. Bo ja tej kobiety nie mam prawa
nienawidzić.
- To straszne...
- Na szczęście June tak łatwo się nie poddaje. I zawsze
uwielbiała gotować. Pieniądze nie są jej potrzebne, bo
dostała duże odszkodowanie, ale ponieważ nie potrafi
usiedzieć na miejscu, założyła małą firmę kateringową.
- A także, kiedy gdzieś wyjeżdżasz, bierze do siebie
twoje psy?!
Gabriel zatrzymał się, tarasując mi ścieżkę.
- Zazdrosna?
BÅ‚yskotliwÄ… odpowiedz w stylu: Wybacz, niby z ja
kiej racji miałabym być zazdrosna o babkę, co lata z twoi
mi psami?" miałam już na końcu języka, ale niedawna
przysięga nie wywietrzała mi jeszcze z głowy. %7ładnego
udawania, żadnych gierek.
- Tak. Zazdrosna.
- To dobrze...
I znów mnie pocałował. Tym razem nie śpieszył się.
Najpierw wsunął mi kciuk pod brodę, żebym uniosła
twarz. Chłodne palce drugiej dłoni głaskały mój kark,
czarne, głębokie spojrzenie spoczywało na mnie prawie
wieczność całą. Potem pocałował. I przysięgam, nigdy
nikt mnie tak nie całował. Było tak, jakby Gabriel oddawał
mi część samego siebie, tę część, której istnienia nigdy nie
RS
podejrzewał. A ze mną działy się cuda. Przez ostatnie lata
żyłam za szybą, widziałam, co dzieje się wokół, ale nigdy
w tym nie uczestniczyłam naprawdę. Zwiat był obok
mnie, nikt i nic nie było w stanie mnie dotknąć ani po
ruszyć. Do tej chwili...
Nie, nie można całować lepiej. Pocałunek życia, tak
czasami ludzie mówią na sztuczne oddychanie usta-usta.
I to było właśnie to. Coś, co oszałamiało, wprawiało
w drżenie i jednocześnie kazało wrócić do życia. Prawdzi
wego życia.
Nieopodal zatrzepotały rozpaczliwie skrzydła bażanta.
Spośród drzew wypadły kochane pieski, oczekujące nad
zwyczajnych pochwał. Gabriel gwizdnął na nie i ruszyli
śmy w stronę domu. Po drodze mijaliśmy szkółkę leśną.
- Co to jest, Sophie?
- Miejsce, gdzie hoduje się choinki na święta.
- Czyli tu można wybrać sobie najwyższe, najbardziej
gęste i rozłożyste drzewko?
- Tak. Właśnie tutaj.
- Nie moglibyśmy teraz tego zrobić?
- Myślę, że powinniśmy wracać. Niepokoję się o tatę:
- Gdy jednak dojrzałam przepiękną choinkę, zdecydo
wałam błyskawicznie: - Dobrze. Tamto drzewko będzie
nasze!
Kiedy wróciliśmy do domu, ojca nadal nie było. Nala
łam wody psom, po czym otworzyłam lodówkę, aby z jej
zawartości wywnioskować, czy ojciec jada, czy nie. Wy
niki inspekcji były gorsze, niż myślałam. W lodówce nie
było nawet mleka.
RS
- Właśnie miałam zamiar cię spytać, czy nie jesteś
głodny - powiedziałam, czując na ramieniu dłoń Gabriela.
- Szczerze mówiąc, konam z głodu. Wygląda na to, że
musimy skombinować coś do żarcia.
- Za pózno. W pubie podają lunch do drugiej.
- Ale na stacjach benzynowych karmią przez całą
dobÄ™.
Była jeszcze jedna szansa. Otworzyłam kredens i zna
lazłam kilka puszek z zupą, a z zamrażarki wydobyłam
kilka długich bułek, upieczonych kiedyś przez mamę.
Wsadziłam je do piekarnika i po chwili kuchnię wypełnił
zapach, jaki w tym domu powinien gościć codziennie. Na
duszy zrobiło się markotnie. Szkoda, że jednak nie wybra
Å‚am stacji benzynowej...
- Ile ludzi będziemy przyjmować?
- Co?
Wróciłam do rzeczywistości, zakazując memu sercu
radosnego szaleństwa, kiedy usłyszało to cudowne bę
dziemy", czyli my". Powiedział to mężczyzna, który nie
chce, żeby ktoś przez niego płakał, wobec powyższego
swoje serce trzyma w kasie pancernej. Wróg związków
damsko-żeńskich numer jeden.
Ten mężczyzna tu jest, lecz wkrótce odejdzie, nie oglą
dajÄ…c siÄ™ za siebie.
I ja mam na to pozwolić?!
Muszę. Ale przedtem będą radosne święta, kiedy ludzie
dajÄ… sobie podarki.
Ja będę prezentem gwiazdkowym dla Gabriela. Gabriel
będzie prezentem dla mnie.
- Chodzi mi o gości, Sophie. Ile osób przyjdzie w Bo-
RS
że Narodzenie? - dopytywał się, kiedy mój umysł wciąż
pracował na zwolnionych obrotach.
- Goście... Aha... Zwykle przychodziło ze dwadzie
ścia osób, tym razem towarzystwo będzie zdziesiątkowa
ne. Mama nie przyjedzie, ciotka Kora na pewno też się nie
pojawi, choć zapowiadała, że kiedyś tam do taty zajrzy.
Kate i Simona nie będzie, tak samo Tony'ego. Puste miej
sca przy stole, choć po części zapełnisz je ty i ta twoja
gotujÄ…ca dama...
- Sophie!
- Co? -
- Słyszałem samochód.
To był tata. Przy jego nodze szły labradory, na rękach
niósł Flossie, starą spanielkę mamy. Percy i Joe, zachowu
jąc bezpieczną odległość, bez polecenia zrobiły siad",
jakby okazując tym swój szacunek. Tata spojrzał na mnie
beznamiętnie, wcale nie był zaskoczony moim widokiem.
- Byłem z nią u weterynarza - poinformował. - Po
wiedział, że nie można jej pomóc. Choruje z tęsknoty.
Cały gniew, który czułam od wielu tygodni, znikł jak
ręką odjął. Podeszłam do ojca i objęłam go.
- Tata, jedz do niej. Porozmawiaj, powiedz mamie, że
[ Pobierz całość w formacie PDF ]