[ Pobierz całość w formacie PDF ]

chodziłem tu z dziadkiem na spacery i w zachwycie obserwowałem wgryzające się w ziemię
koparki. Piasek, który wybierały, był czysty i żółty jak na plaży. Pamiętam imponujący lej,
największy spośród wszystkich (wiele było małymi jamkami - dwa-trzy machnięcia łyżką
kopary); urzędujący w nim mrówkolew musiałby przerastać ciężarówkę. Pózniej wydobycie
stanęło, żwirownia zaczęła zarastać. Dziś z jej ścian wystrzeliwały wyższe ode mnie sosny, a
praktyczny lud polski znalazł zastosowanie dla piaskowych zagłębień, nielegalnie składując
tam śmieci.
Powoli schodziłem w dół. Ostrożnie, krok za krokiem; było stromo.
- Stój!
Zatrzymałem się. Zza drzewa wyłonił się człowiek.
Zamrugałem. Był niski i chudy, jakby zapadnięty w sobie; celował we mnie - przyjrzałem się
- szkieletem parasola. Nosił cudaczne ubranie: na głowie plastikowe wiaderko po farbie,
kalosze nie do pary; brudny arkusz folii nosił niczym togę. Małe oczka lustrowały mnie nie-
ufnie, lewa powieka trzepotała w nerwowym tiku. Podrygiwał sumiasty wąs.
- Kim jesteś? Mów! - potrząsnął parasolem. Westchnąłem.
- Modrzew. Dzień dobry panu.
- Czego tu szukasz?
- Niczego... Może pan opuści to żelastwo?
- Przyszedłeś się ponaśmiewać ze starego Anzelma, hę? Cwaniaczek! Przychodzili już tacy
przed tobą... żaden nie pokazał się drugi raz!
Spokojnie uniosłem ręce.
- Nie wiedziałem, że tu pana spotkam.
Ostry szpikulec zataczał kółeczka. Poczułem zrezygnowanie.
- Dałby pan sobie spokój... Może piwa? - sięgnąłem do plecaka. Wyciągnąłem puszkę w
stronę zjawiska z parasolem.
Stary Anzelm przez dłuższą chwilę mierzył mnie spojrzeniem. Wreszcie opuścił parasol.
- Dlaczego tu przyszedłeś? - zapytał już łagodniej, chwytając piwo.
- Nudziło mi się. Naprawdę nie chcę pana denerwować. Mogę odejść, jeżeli przeszkadzam.
Otworzył puszkę, spił pianę, wyraznie się rozluznił. Ramiona opadły, oparł się na parasolu.
Poruszył wąsem.
- W porządku, przepraszam, zle cię oceniłem. Chodz ze mną.
 * 
Jedna ze ścian żwirowni musiała się niedawno osunąć; jasny piasek odcinał się od brudnej
szarości. U szczytu widniała ciemniejsza warstwa gleby, niezbyt głęboka, związana
korzeniami trawy. Piasek, wszędzie pod nami piasek. Całe województwo lubuskie porasta las;
praktyczni Niemcy zalesiali ziemie, które były tak słabe i nieurodzajne, że nie nadawały się
do niczego innego.  Nie zbierzemy tu plonów, niech więc choć szumi las". Na piasku nie
buduje się zamków, zbudowano Cielęcin.
Dzikie wysypisko śmieci skrzyło się kolorami, pstrokaty wymiot po konsumpcyjnej uczcie.
Samochodowe fotele, wybebeszone materace, rowerowe koła; buteleczki po lekarstwach,
wytłoczki po jajkach. Wiklinowe koszyki i połamane płyty CD. Absurdalnie wręcz
różnorodne, a zarazem zlewające się w jednolitą masę odpady, rzeczy niechciane, wchodzące
na drogę rozkładu i entropii.
Anzelm usiadł na odrapanym sedesie, dumnie górującym nad śmieciami. Za jego plecami stał
koślawy namiot, połatany w kilku miejscach, spłowiały, zapewne pamiętający obozy
harcerskie w środku przaśnego Peerelu - jak się domyślałem, schronienie niezwykłego
człowieka, który przede mną siedział.
Zauważył moje spojrzenie. Wlał w siebie kilka łyków piwa, otarł usta.
- To mój dom.
- Mieszka pan tu? Na wysypisku? Pokiwał głową.
- Może wyda ci się to dziwne, ale nie znalazłbym lepszego miejsca. Tu jestem u siebie. Wśród
swoich, powiedziałbym.
Spojrzałem na niego, zdziwiony. Uśmiechnął się.
- Jestem śmieciem takim samym jak te skorupy wokół. Odpadem. Tym, co zostaje pod
kreską, przykleja się do dna kubła, zatyka zlew. Chcesz, to usiądz - wskazał miejsce na
prawie kompletnym tapczanie. - Opowiem ci moją historię.
Usiadłem. Anzelm ważył w dłoni puszkę.
- Widzisz - zaczął. - Zwiat to nieprzeciętnie popieprzone miejsce...
Pierwsza opowieść Anzelma
Zwiat to nieprzeciętnie popieprzone miejsce, młody przyjacielu. Myślę zresztą, że doskonale
zdajesz sobie z tego sprawę. Muszę zaznaczyć, że dzielę ludzi na tych, którzy używają głowy
zgodnie z jej przeznaczeniem, oraz tych, dla których jest tylko ciężarem dociskającym do
ziemi. Ci drudzy przeżyją całe życie, nie zastanawiając się ani przez moment, jaki jest tego
sens; w większości przypadków to bardzo szczęśliwi ludzie. Z kolei reszta, czyli ludzie, dla
których głowa to coś więcej niż wygodne miejsce na początek przewodu pokarmowego,
próbują pojąć, po co przyszli na świat. Ja również próbowałem, bezskutecznie. Właśnie
dlatego świat jest popieprzony: zmusza do stawiania pytań, ale nie daje odpowiedzi. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • pumaaa.xlx.pl