[ Pobierz całość w formacie PDF ]
słowem coraz bardziej - przerwał nieskładny monolog Nicho-
las.
- Widzę, że lady Ellwood daje mi znaki - wykrztusił cał-
kiem już zgnębiony wielbiciel aktorskiej sztuki. - Muszę do
niej podejść. Proszę wybaczyć, panno Knight.
- Biedny lord Corsham - zaczęła Camilla lodowato, kiedy
Freddie zniknął. - Uciekł jak niepyszny. Nie powinien był
pan wprawiać go w takie zakłopotanie. To było niegrzeczne.
Nicholas wzruszył ramionami.
- Chciałem dobrze. Powinna być mi pani wdzięczna. Ni-
gdy więcej nie będzie już próbował porównywać pani do Ly-
sette Davide.
S
R
Wiedziała, że Nicholas ma rację, ale nie myślała mu wy-
baczać. Kiedy odwrócił się, by wziąć szampana od prze-
chodzącego lokaja, zdała sobie sprawę, że straciła z oczu
Ophelię i zaczęła się za nią rozglądać.
- Kogo pani szuka? - zagadnął Nicholas.
Camilla, zaskoczona ostro wypowiedzianym pytaniem,
odparła bez zastanowienia:
- Stephena.
Nicholas zacisnął usta, ale tego nie zauważyła, bo właśnie
dojrzała siostrę i Stephena, jak znikali w oranżerii. Bardzo
dobrze, pomyślała. Jeśli kuzyn nie oświadczy się dzisiaj
Ophelii, okaże się ostatnią gapą, a nie mężczyzną. Uśmiech-
nęła się lekko.
- Widzę, że świetnie się pani bawi - stwierdził Nicholas,
podając jej kieliszek. On nie uśmiechnął się jeszcze ani razu
tego wieczoru.
- Owszem, dlaczego nie? - przytaknęła pogodnie. - Wszy-
scy świetnie się bawią. Wszyscy z wyjątkiem pana, milor-
dzie.
- W istocie, odniosła pani, jak się zdaje, mały triumf.
- Czyżby miał mi pan to za złe? Doprawdy bardzo nie-
grzecznie z pańskiej strony. - Uniosła kieliszek do ust i choć
udawała odprężoną, spokojna dłoń zadrżała jej nieznacznie.
- A pani zbyt pewnie sobie poczyna jak na kogoś, kto
zdany jest na moją łaskę - odparował Nicholas ze złym błys-
kiem w oku.
- Zdana na pana łaskę, powiada pan? - Camilla uniosła
wysoko brwi. - Może i jestem zdana na pana łaskę, jak to pan
nazywa, ale jestem też spokojna, że nie uczyni pan nic,
S
R
co mogłoby zaszkodzić mamie lub Ophelii. Jeśli wyda pan
mnie, również je pan skrzywdzi.
- Jest mnie pani tak pewna?
- Ufam, że nie będzie pan chciał umniejszyć się we włas-
nych oczach. Jest pan człowiekiem, który lubi mieć dobre
mniemanie o sobie. Przepraszam, ale chcę porozmawiać z
przyjaciółmi.
Zostawiła Nicholasa i wśród tłumu mrowiącego się w sa-
lonie ruszyła ku drzwiom wiodącym na taras, wymieniając po
drodze uprzejmości i uśmiechy i przyjmując kolejne wyrazy
uznania. Kiedy znalazła się na zewnątrz, długo stała bez ru-
chu, oparta o kamienną balustradę, spoglądając na księżyc i
wsłuchując się w pohukiwania sowy, po czym zeszła powoli
do ogrodu. Usiadła na ławce w cieniu krzewów i wtedy na
tarasie ktoś się pojawił.
Znowu Nicholas!
Mogła go obserwować w srebrnym świetle księżyca, ni-
czym samotnego aktora na scenie, sama pozostając niewi-
doczna.
Przez chwilę stał nieruchomo, z kieliszkiem w dłoni, po
czym powiedział głośno i wyraznie:
- Do diabła! Do diabła z tym wszystkim! - i cisnął szkło
w mrok ogrodu. Kieliszek rozbił się z cichym brzękiem o
pień drzewka, Nicholas odwrócił się i zniknął.
S
R
Rozdział dziesiąty
Następnego ranka Camilla zamiast jeść śniadanie, sie-
działa zamyślona przy stole, krusząc bułkę i popijając dawno
wystygłą herbatę. Na szczęście nikt się nią nie interesował,
bo towarzystwo było cierpiące po podnietach minionego wie-
czoru, zbyt wielu kieliszkach szampana i za krótkim śnie.
Tylko Ophelia promieniała i świergotała tak, że mama
musiała ją w końcu zmitygować:
- Miarkuj głos, kochanie. Mów ciszej, proszę, bo wszyscy
jesteśmy nieco zmęczeni.
Nikt poza siostrą zdawał się nie zauważać, jak dzierlatce
błyszczą oczy i jak się wystroiła od rana. I tylko jedna Camil-
la odgadywała, dlaczego młoda dama wplotła we włosy ró-
żowe wstążki i ozdobiła szyję sznurem paciorków z kwarcu.
Jej przypuszczenia wkrótce miały się potwierdzić, bo oto
na podjezdzie Fullbrook Hall dało się słyszeć stukot podków,
a zaraz potem odezwała się kołatka przy drzwiach fronto-
wych.
S
R
Lord Ellwood ścisnął palcami skronie i jęknął słabym
głosem:
- Kto, na litość boską, wybrał się z wizytą o tej porze?
Starsza synowa lorda podniosła się zza stołu i ostrożnie
wyjrzała przez okno.
- To chyba koń pana Stephena Knighta. Bardzo ładny
wierzchowiec, niedawno go kupił. Poznaję, bo mi się bardzo
spodobał.
Nie skończyła jeszcze mówić, a z holu zabrzmiał głos
Stephena, po czym w pokoju śniadaniowym pojawił się ka-
merdyner.
- Przyjechał pan Knight i pyta, czy może rozmawiać z
panią Knight. Zaprowadziłem go do Błękitnego Salonu. Czy
mam powiedzieć, że pani Knight przyjmuje gości?
Na twarzy zacnej matrony odmalowało się nieudawane
zaskoczenie.
- Pan Knight, do mnie? Nie mam pojęcia, jaką może mieć
do mnie sprawę. Może jakieś kłopoty ze służbą... Przepra-
szam na moment.
Camilla spojrzała na siostrę wzrokiem urzędnika inkwi-
zycji, ale Ophelia zrobiła najniewinniejszą w świecie minę.
- Jeszcze herbaty, siostrzyczko?
- Dziękuję - mruknęła Camilla i podsunęła filiżankę, nie
zamierzając ciągnąć dochodzenia w obecności zawsze czuj-
nej lady Ellwood.
Zapadła cisza, bo zebrani przy stole byli zbyt dobrze wy-
chowani, żeby snuć głośno domysły na temat powodów tak
wczesnej wizyty pana Knighta.
S
R
Po kilku minutach drzwi się otworzyły i w progu po-
nownie pojawił się kamerdyner.
- Pani Knight prosi panienkę Ophelię do Błękitnego Sa-
lonu.
Ophelia powoli złożyła serwetkę, wstała, wygładziła fał-
dy ślicznej sukni z muślinu, posłała pani domu przeprasza-
jący uśmiech i wyszła.
Tym razem pani Francisowa Ellwood nie zdzierżyła na-
pięcia. Odstawiła filiżankę z gorącą czekoladą i zawołała:
- Teraz już wiadomo, o co chodzi!
- Wiadomo? - zapytała Camilla chłodnym tonem, jakby
chciała zamknąć temat.
Pani Ellwood nie speszyła się ani trochę, przeciwnie,
ożywiła się jeszcze bardziej:
- Wiem, myślisz, że mama nie zgodzi się na zaręczyny
[ Pobierz całość w formacie PDF ]