[ Pobierz całość w formacie PDF ]
córką, a zatem mogła stać się obiektem westchnień dopiero blisko wpół do ósmej. A do tego czasu ja zdążyłem
się już pogrążyć w moich historycznych książkach.
Po drugie: żeby uniknąć Freddiego Parra, bo chociaż Freddie Parr, uczeń Gildseyowskiej Szkoły Zredniej,
tak jak my cieszył się letnią swobodą, to jednak musiał po południu w większość dni powszednich załatwiać
pewne interesy swojego ojca, dróżnika i strażnika przejazdu kolejowego w Hockwell, za co otrzymywał wysokie
kieszonkowe, zyskując w ten sposób przewagę nad nami, dzieciakami z okolicy, których własne kieszonkowe (z
wyjątkiem Mary -- dopóki ojciec go nie cofnął) było mizerne, a także zdobywając krótkotrwały monopol na
rozmaite czarnorynkowe artykuły, od Lucky Strike'ów do prezerwatyw.
Około wpół do trzeciej Freddie wyruszał z Hockwell z jednym, czasem dwoma workami pod pachą.
Pozostawiając rower w domu -- ponieważ nigdy nie wiedział, czy z powrotem worki nie będą ciężkie i mocno
wyładowane -- szedł drogą i polami w kierunku jeziora Wash Fen, a ściślej w kierunku lepianki zamieszkiwanej
w letnich miesiącach przez Billa Oaya, którego wieku nikt nie znał.
Nikt też nie wiedział, co może łączyć Billa Oaya i Jacka Parra, chyba ze chodziło o jakąś dawno
wyświadczoną przysługę. Chyba ze Jack Parr, który był człowiekiem przesądnym, nawet bardziej przesądnym
niż mój ojciec, kiedyś, jako chłopiec -- na długo przedtem, nim zaczął terminować w zawodzie dróżnika --
odwiedzał starego myśliwego (nawet wtedy był stary), gotów, jak mało kto, popijać jego zabójczą herbatę
makową i wysłuchiwać na wpół niezrozumiałych opowieści Jednak wszyscy wiedzieli, ze to, co obecnie
załatwiał Jack Parr z Billem Clayem, miało bardziej materialny charakter. %7łe Jack Parr, znany ze swojej
umiejętności przekazywania tajnych informacji za pośrednictwem Wielkiej Wschodniej Kolei %7łelaznej 1 dzięki
temu otrzymujący z bliska i z daleka wszelkiego rodzaju nielegalne przesyłki, na które strażnicy kolejowi
przymykali oko, po prostu zaopatrywał Billa w pewne artykuły, które ciężko było dostać w tych wojennych
czasach. I ze worki, które Freddie Parr nosił do Jeziora Wash Fen, nie zawsze były puste, ale zawierały niekiedy
kanistry prochu strzelniczego oraz botdkt °«nu i whisky.
Bill C2ay nadal polował na kaczki podczas zimowych powodzi
na jeziorze Wash Fen. W lecie, kiedy nie było dużego odstrzału, I popadał w odrętwienie, jak samo jezioro,
które miejscami I przypominało zarośnięte trzęsawisko, i zadowalał się łapaniem I węgorzy oraz zastawianiem
sideł w trzcinach. Zimą Bill Clay I posyłał legalnie swoje worki z ptactwem na rynek, ale latem I były one
sprzedawane na miejscu i bez pozwolenia każdemu I kto się nawinął -- ku wielkiemu niezadowoleniu
inspektorów I z Ministerstwa %7ływności. Z biura żywności w Gildsey wysłano I zaraz urzędnika, aby zaapelował
do patriotycznego instynktu I Billa i jego poczucia fair play w owych dniach racjonowanej I żywności; spotkał
się ze strzelbą kaliber 6, używaną przez Billa I podczas polowań z płaskodenki, bronią ładowaną przez lufę, dla I
której dostawy prochu strzelniczego były niezbędne.
Właśnie na owe nielegalnie ustrzelone w lecie ptaki Freddie I Parr nosił swoje worki. Jack Parr był bowiem
głównym klientem 1 Billa Claya. Po kilku godzinach od powrotu Freddiego z łupem I worek czy worki z
ptactwem podróżowały już wieczornym I pociągiem do pewnej stacji na linii Mildenhall. Tutaj (po I
zainkasowaniu przez strażnika i zawiadowcę stacji swojej doli) I zabierał je jeep z Sił Powietrznych Stanów
Zjednoczonych, I a następnie kierowca dawał je pewnym oficerom w pobliskiej I bazie, którzy umilali sobie
życie, każąc ordynansom podawać na I stół to, co uważali za tradycyjne potrawy regionu, po czym I wyruszali na
swoje szaleńcze dzienne loty bojowe, by zginąć -- I albo przeżyć do następnej uczty. W rewanżu za te regularne I
bankiety oficerowie gotowi byli płacić po uczciwym amerykańs- I kim kursie, tak więc z powrotem tą samą trasą
wędrowały co % tydzień, wyprawiane przez tego samego kaprala w jeepie, % czasem artykuły żywnościowe,
czasem tytoń, ale zawsze, co % było dla Jacka Parra najważniejsze, kilka butelek burbona 01d I Grand-dad z
Kentucky.
Jack Parr nie mógł opuścić swojej nastawni i przejazdu. Tak % więc co drugie popołudnie między wpół do
trzeciej i wpół do % szóstej Freddie Parr wyruszał do lepianki Billa Claya. Przekazy- I wał przeszmuglowaną
zawartość swojego worka. Następni % obydwaj robili obchód po obrzeżach jeziora Wash Fen. Podcz*5 % gdy my
z Mary zaszywaliśmy się w starym wiatraku, Bill Clay r sprawdzał swoje sidła. Jeśli ptak się złapał, Bill
chwytaÅ‚ g° V w mocny, choć zarazem uspokajajÄ…cy uÅ›cisk myÅ›liwego, u walni® r i niedbaÅ‚ym ruchem, jakby
wytrząsał ścierkę, ukręcał mu szyję* f Freddie -- tak nam przynajmniej mówił -- też się tego nauczyć
j Podczas gdy my z Mary spędzaliśmy czas na pieszczotach, które nie były już odkrywaniem, choć w żadnym
wypadku nie przestały być przygodą, trzy, cztery, sześć czy więcej ptaków, złapanych za szyję czy nogę,
walczyło, biło skrzydłami, rzucało się na dzwięk zbliżających się kroków, zostawało uciszonych szorstką dłonią
Billa i dobitych. Bill niewątpliwie mówił przez cały czas i Freddie niewątpliwie słuchał. Bo Freddie, który był
strasznym paplą i wyjawił wszystko o konszachtach swego ojca z Siłami Powietrznymi, mówił nam -- mnie,
Mary i innym -- dużo o Billu Clayu, z upiększeniami lub bez. %7łe Bill, chociaż nie był najmądrzejszym
człowiekiem na świecie, był z pewnością najbardziej niezwykłym. %7łe hipnotyzował zwierzęta, jadł szczury
wodne, miał ponad sto lat, wiedział wszystko o śpiewających łabędziach. %7łe, chociaż wyprowadził się z domu i
mieszkał sam całymi tygodniami w tej swojej maciupeńkiej lepiance, nadal był ożeniony z Martą Clay i nadal
to robili" (swoją drogą, niezły musiał być widok) na otwartym powietrzu w trzcinach.
Ale ja nigdy nie powiedziałem Freddiemu, co myśmy z Mary robili w letnie popołudnia.
Freddie Parr. Mój rodzony brat. Rozumiecie, jakiego rodzaju był mój dylemat i jak wielka była ciekawość
Mary. I dlaczego musiałem spotykać się z Mary tylko o wybranej i umówionej porze.
Ale 26 lipca 1943 roku spózniłem się na rende^-vous. Ponieważ... ponieważ, krótko mówiąc, Freddie Parr
nie żył. A Mary siedziała przycupnięta na podmurowaniu wiatraka, z brodą opartą na kolanach, ramionami
oplatając łydki i kołysząc się tam i z powrotem ze zdenerwowania. Bogiem a prawdą nie było to zdenerwowanie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]